środa, 9 grudnia 2015

O poszukiwaniu kabiny prysznicowej

W czasach trwajacej zawieruchy remontowej doszła jeszcze konieczność wmiany kabiny prysznicowej, dla przypomnienia - mamy taki egzeplarz i taką przestrzeń do dyspozycji - skromne 2,6 m2. Metamorfozę łazienki zostawiliśmy sobie na deser, nie było tam nigdy płytek na ścianach, więc pomalowaliśmy wszystko na biało i jakoś dało się korzystać. Jednak kilka miesięcy temu zaczął przeciekać brodzik, Szanowny Malżonek zakleił pęknięcia klejem na gorąco i wystarczyło aż do wczoraj. Nie ma już sensu bawić się w klejenie, bo generalnie cała kabina wygląda obskurnie i na dodatek radio sie psuje ;)
 Najchętniej zamontowałabym głęboki solidny brodzik i mlecznobiałe szklane drzwi, coś w stylu kabiny KABRO II SANPLAST, niedostępnej jednak w wymiarach poniżej 90x90 cm.



 http://www.leroymerlin.pl/wanny-i-kabiny-prysznicowe/kabiny-brodziki-i-akcesoria/kabiny-prysznicowe/kabina-prysznicowa-kabro-ii-sanplast,p180103,l2119.html

Tylko że wtedy trzeba by wykończyć ściany w środku (płytki itd.) a nie mamy chwilowo czasu i ochoty. Musimy więc znaleźć podobną kabinę, czyli narożną półokrągłą, o wymiarach 80x80, z głębokim brodzikiem (dzieci lubią urządzać rejsy ludzikom duplo i playmobil), ze ściankami i daszkiem.
Pocieszam się, że zamknięta kabina póki co jest fajna, bo
- na czas kąpieli można zamknąc się w szczelnym azylu (z muzyką :) i nie zawiewa chłodem
- mniej wilgoci wydostaje się na sufit i ściany
- mniej wody wydostaje się poza kabinę a dzieci potrafią.

Niestety minusem jest mały wybór w sklepach, bo wszystkie kabiny z daszkiem występują tylko w wersji z hydromasażem, czyli mnóstwem dodatkowych zakamarków i urządzeń do czyszczenia i najczęściej w kolorze czarnym a osad z mydła wcale tak łatwo nie schodzi z ciemnych ścianek i drzwi...
Poza tym  jasne nieprzezroczyste drzwi przydałyby się w awaryjnej sytuacji, gdy ktoś bierze prysznic a ktoś musi na chwilę wejść, przy czterech osobach zdarza nam się to często a co dopiero, gdy będzie nas pięcioro.

I co? nie ma nigdzie takiej kabiny, podejrzewam jakiś spisek handlowy, bo podobnie było, gdy szukałam białej płyty elektrycznej, piekarnika, pochłaniacza, odtwarzacza cd, radia podszafkowego czy mikrofalowki. W przyszłości będę też pewnie rozglądać się za białym telewizorem. Zazwyczaj szukam produktów ze środkowej półki cenowej, nie chcę przepłacać za to, że wolę biały kolor ale nie chcę też ryzykować z jakimiś niszowymi firmami. Właściwie to pozostaje mi kupno sprzętu w kolorze inox albo czarnym, bleee. Z piekarnikiem się ugięłam, ale do tej pory denerwuje mnie, że odróżnia się od pozostałych sprzętów, w sumie czajnik też, ale to się nie liczy ;) Dotychczasowe zakupy kosztowały mnie masę czasu i determinacji, teraz czeka mnie podobny scenariusz z kabiną.


Zaczęłam przeszukiwać Internet i widzę, że nic się nie zmieniło. Wśród dziesiatek ciemnych kabin jest sobie na przykład dość przyzwoita (ale bez radia) kabina z hydromasażem - Costa Kerra, ale oczywiście 90x90 cm. 


http://www.dom-lazienka.pl/kabina-z-hydromasazem-costa-kerra-id-2127.html


Własciwie po dwóch dniach poszukiwań znalazłam tylko kabinę firmy Duschy (model 5304), nigdy nie słyszałam o tej frmie, zdążyłam się dowiedzieć, że to Szwedzi i ceny zaczynają się od 1900 zł, za "szwedzkość" się płaci... Tylko dopiero z recenzji użytkowników dowiedziałam się, że produkcja odbywa się w Chinach i jakość wykonania pozostawia wiele do życzenia.



http://mkabi.pl/kabiny-prysznicowe/duschy-5304-detail




 Jestem już zdesperowana, ale chciałam znaleźć więcej informacji i wyświetlił się taki rysunek 





 http://luxor.sklep.pl/Duschy_5304_Kabina_Polokragla_Natryskowo_Masazowa_80x80212-2259.php

Kolejna ciekawostka - wymiary 80x80 cm dotyczą wnętrza kabiny, bo na zewnatrz boki mają po 92 cm! Chyba że nie umiem czytać, ale coś tu mi nie pasuje.  Nasza obecna kabina mierzy sobie z zewątrz 80 cm (szerokość) i ok. 70 cm głebokość, nie znajdę miejsca na te dodatkowe centymetry :( Poddaję się, chyba kupimy dużą miskę...


czwartek, 3 grudnia 2015

Metoda małych kroczków i psi urok mieszkania na poddaszu

Czas ucieka jak szalony a my z pokorą czekamy aż klej do parkietu stwardnieje. Panowie mają pojawić się na cyklinowanie i lakierowanie 7. grudnia. W zeszłym tygodniu udało się popchnąć kilka prac do przodu - Szanowny Małżonek uruchomił grzejnik. Okazało się, że hydraulicy podłączyli go do rur bez zasilania i tak naprawdę nie wiadomo, czy obwiniać ich o niewiedzę, czy przyznać, że tak już jest ze starym budownictwem - nie ma planów, żadnej dokumentacji budynku, więc nikt nic nie wie np. o instalacji CO. Fachowcy wszystko robią na wyczucie. Ale tego, że nawet nie pokwapili się, żeby sprawdzić co i dlaczego nie działa, nie wybaczę. 
Ciężko mi też będzie wybaczyć montażystom i pani "szefowej" z tutejszego biura firmy Drutex, zastanawiam się, czy to wszystko nie działa na zasadzie franczyzny, jak Żabka albo Telepizza. Jest znana i dosyć ceniona marka, są jakieś tam odgórne zasady prowadzenia interesu, ale i tak wszystko zależy od tego, kto świadczy usługi na końcu tego łańcuszka i... ile mu się chce. Wspominałam tu, że od lipca czekaliśmy na poprawną fakturę i sprawdzenie luźnego zawiasu w jednym z okien. Kilka dni temu zadzwoniła pani z biura i przysłała człowieka. Człowiek przyszedł w sobotę, burknął "dzień dobry", nie zdjął czapki, posłuchał naszych zastrzeżeń, otworzył okno i powiedział, "drewniane tak biją", podobno nic się nie da z tym zrobić, zostawił fakturę i do widzenia, był u nas z 3 minuty.

Kolejna sprawa - docieplenie skosów, było to niezbędne, żeby można było zacząć kłaść parkiet, więc Szanowny Małżonek po powrocie z pracy, wykonaniu co głośniejszych czynności remontowych, gdy młodzież poszła już spać przystąpił do dzieła, skończył nad ranem... Wspominałam kiedyś, że zasługuje na miano Inżyniera Rzeźbiarza, ostatnio bywa też Majstrem Ninja - gdy cały dom już przysypia on bierze te cichsze narzędzia i niepodejrzewany przez nikogo nadal pracuje, mierzy, wierci i rzeźbi. Zazwyczaj rano przychodzi czas na podsumowanie i kolejny raz słyszę, że w tym mieszkaniu nie ma kątów prostych itd. Ostatnio Szanowny Małżonek poskarżył się na to koledze i dodał, że zawsze wtedy mówię - taki urok mieszkania na poddaszu. A co na to kolega? - chyba psi urok! 
Hmmm, poniekąd ;)

Po ubraniu skosów w wełenkę od razu zrobiło się cieplej i... ciszej, aż ciężko się przyzwyczaić. Nie trzeba już opuszczać foliowej kurtynki, nie trzeba wchodzić do pokoju od ulicy w kurtce i czapce - jest moc. Tylko kot dostał wilczy bilet, albo ma już dość remontu, albo wełna z czymś mu się kojarzy, bo dwa razy "oznaczył" teren. I co takiemu zrobić? nikt go nie złapał na gorącym uczynku a podobno pamięć kocia sięga w takich sprawach do 20 sekund wstecz. 
Tak na chwilę obecną prezentuje się część pokoju pod skosami.




A poniżej dość nieciekawe łączenie 2 płaszczyzn i 2 rodzajów parkietu, panowie - szef i 3 pracowników - zapamiętali jak jeden mąż, że tu ma stanąć ścianka, więc nieważne jaki będzie efekt końcowy. Szanowny Małżonek twierdzi, że mówił o ściance, ale w innym miejscu, teraz już nie dojdziemy, ale w tym miejscu będzie chyba  sofa, więc może nie będzie tak widać, poza tym panowie zapewniają, że maszyna do cyklinowania czyni cuda, pozostaje mi w to wierzyć.





Jeśli chodzi o słup, to chcemy go zostawić, tylko nie mam pomysłu na sposób renowacji. Ostatnio wyczytałam, że można na początek wyszorować go szarym mydłem i szczotką ryżową a potem nanieść politurę (w życiu!) albo olej do drewna. W najgorszym razie będzie to szlifierka i matowy lakier, choć podobają mi się też słupy i belki pomalowane dość niedokładnie na biało...

Dziś miały przyjechać płyty k-g , Szanowny Małżonek specjalnie uprzedził w pracy, że będzie pracował z domu, ale... pan od przeprowadzek (do wniesienia tych płyt) nie odebrał SMS-a potwierdzającego i ustalił przyjazd na jutro  ("mam stary telefon"). Zatem trzeba było niemalże zawrócić panów ze składu budowlanego i znaleźć inną firmę od przeprowadzek, która ma wolny termin. To jednak nie jest łatwa sprawa - wniesienie 40 płyt k-g na drugie piętro w kamienicy, każda płyta waży ok. 30 kg (kierownik budowy nakazał użyć tych różowych - ogniotrwałych), niektóre firmy w ogóle nie przyjmują takich zleceń. Liczymy, że jutro cała operacja przebiegnie bez zakłóceń.

piątek, 20 listopada 2015

Znikający fachowcy i poszukiwanie prezentów - radio podszafkowe

Nie mam wyjścia, po prostu nie mam wyjścia - znów czeka nas przestój w pracach, na szczęście najmłodszy potomek ma jednak szansę pozostać w brzuchu do mikołajek, więc mój wkład w remont ograniczy się na jakiś czas do operowania myszką i stukania w klawiaturę.

Zaczęłam na przykład szukać dobrej białej farby odpornej na dzieci i już mi się w głowie kręci od mnogości firm i opinii - wpis o farbach wkrótce.
Poza tym od 2. listopada zewsząd słychać/widać sugestie, że czas już zająć się tematem mikołajkowych i świątecznych prezentów. Udało się już zorganizować wszystko dla dzieci - w tym roku przezornie wszystkie zakupy zrobiłam przed 1. grudnia, bo doświadczenia poprzednich lat pokazuja, że ceny lubia mocno skakać do góry w gorącym przedświątecznym okresie. Teraz czas na dorosłych. Szanowny Małżonek niezmiennie prosi o święty spokój, ale już od dawna nie mogę nigdzie  go znaleźć...  Jeśli chodzi o mnie, to w tym roku nie mam pomysłu, bo nie mam mieszkania, tzn. mam, ale pokój gościnny, sypialnia i łazienka są w stanie mocno przejściowycm i nie umiem sobie wyobrazić, co mogłabym tam powiesić/postawić a takie prezenty lubię. Pomyślałam więc o podszafkowym radiu do kuchni.  Mogę nie mieć (i nie mam) mikrofalówki, kaloryfera, uchwytów do szafek, ekspresu do kawy, ale muszę mieć w kuchni radio, przez kilkanaście lat grała u nas Trójka, ale z racji nadmiaru durnych  i głośnych reklam (np. Forsen i Saturn!) ogłosiłam bojkot, od killku miesięcy słuchamy radia Gdańsk a pod prysznicem tylko RMF Classic. Z radiem w łazience jest podobnie, po trzech latach mieszkania tu wiem, że moge mieć łazienkę bez szafek i płytek na ścianach, bez kinkietu przy lustrze, ale w kabinie musi grać radio :) To sa po prostu momenty mistyczne kiedy podczas segregowania prania, kąpania dzieci, nie wspominając o typowych łazienkowo-toaletowych czynnościach nagle rozlega się "Music for a while" w wykonaniu Philippe'a Jaroussky'ego albo motyw przewodni z "Ojca chrzestnego".
Tak, o poszukiwaniu kabiny idealnej i edukacji muzycznej dzieci podczas kąpieli jeszcze napiszę :)

 Wracając do tematu radiowego a raczej radioobiornikowego - póki co mamy na lodówce ustawiony taki oto sprzęt.




Bardzo lubię to radyjko, ale było kupione ze względu na wygląd (przyznaję się) jako model powystawowy i czytnik płyt cd zepsuł sie bardzo szybko, był nawet w naprawie, ale po kolejnej awarii zrezygnowałam z dalszych napraw. Będziemy niedługo potrzebowali miejsca na lodówce - chyba na mikrofalówkę (a jednak!:), wiec radyjko musi się przenieść. Ostatnio bardzo polubiłam odbiorniki z USB, do których można wetknąć pendrive'a i słuchać swojej muzyki, gdy trwa akurat atak reklam albo dyskusja o samochodach. Oczywiście trudno było mi znaleźć radio podszafkowe o jakimś normalnym wyglądzie - chciałam białe, bez budzika, stacji pogodowej, timera, mega wyświetlacza itp., ale to nie takie proste. W końcu znalazłam coś pomiędzy, wygląda sensownie, ale recenzją podzielę się, jak już znajdę je pod choinką :)




 http://allegro.pl/radio-blaupunkt-kuchenne-podwieszane-usb-bluetooth-i5789764670.html


Wspominałam na początku o przestoju w remoncie - nasi fachowcy po prostu znikają, oglądałam ostatnio z dziećmi film "Minionki rozrabiają" i tak mi się jakoś skojarzyło...



http://www.jonathanlecroart.com/?project=despicable-me-2-2013


Ostatnio cieszylismy się, że odezwał się nasz hydraulik od niedziałającego grzejnika, minął weekend, nadszedł wyczekiwany przez nas dzień spotkania i... znów nie odbiera telefonu. Cisza. Szanowny Malżonek wypożyczył dziś zaciskarkę do rur i powiedział, że sam sobie poradzi. 
Wspominałam też, że w środę mieli pojawić się parkieciarze, mieli. Telefony przestał odbierać pracownik pana Mietka, pan Mietek i przyjaciel pana Mietka (z oferii), który ręczył za niego, a któremu poskarżylismy się na calą sytuację. W końcu przeprosiliśmy się z naszą dotychczasową firmą od parkietów, już wybaczamy im pewne niedociągnięcia, doceniamy, że są słowni i odbierają telefony. Takie czasy nastały... Mają zacząć od jutra.

wtorek, 17 listopada 2015

IKEA - fast design, trója z fizyki i moje "lubię mimo wszystko"

Jakiś czas temu poszukiwałam turkusowego stołka Marius do kuchni tu przypomnienie, ale chyba jednak dam sobie spokój. Po niecałych 3 latach użytkowania jeden stołek już się rozleciał, pozostałe 2 jeszcze jakoś się trzymają. Szanowny Małżonek po raz kolejny mógł wypomnieć Ikei, że produkuje słabe meble i że projektant miał spore braki z fizyki. Bo niby jak ma się nie rozlecieć stołek, którego siedzisko wykonane jest z cienkiego i giętkiego plastiku i podtrzymują je 4 szeroko rozstawione rurki mocowane śrubkami. Śrubki sa wkręcane bezpośrednio w plastik, ten giętki plastik, który "pracuje" nawet jak na stołku siedzi 25-kilowe dziecko. Niby stołek przeznaczony jest dla użytkowników o wadze do 100 kg, oczywiście tych siedzących, bo stawanie na stołku jest niewskazane, a dla dzieci nawet niebezpieczne. Zastanawiam się, czy Ikea uznałaby moją reklamację, kiedyś zgłosiłam wykrzywiającą się ramę sofy - popularnej Beddinge, przyjechał miły pan ze sklepu, wymienił ją i przyznał, że to nie jest sofa do spania na codzień (znów ta fizyka!). Pewnie w sprawie stołka ktoś mi odpowie, że trzeba na nich siadać niezbyt często, nie wiercić się a na pewno nie stawać. Poniżej zbliżenie uszkodzonego mebelka.




I nie do naprawienia...



Kiedyś czytałam wywiad z bardzo ważną osobą z firmy Reserved, która tłumaczyła się z coraz gorszej jakości ubrań, podobno ludzie chcą kupować często i tanio, dlatego w sklepach sieciowych zapanował "fast fashion". Ja naprawdę lubię Ikeę, lubię ich kuchnie, pierogi z kurkami, tekstylia, ale "fast designu" ("junk designu"?) jakoś nie mogę im darować.

Niedługo nie będziemy mieli na czym siedzieć w kuchni, co prawda mamy jeszcze 2 eleganckie krzesła VILMAR,


 http://www.ikea.com/pl/pl/catalog/products/S19889748/

ale po niecałym roku użytkowania nasz zachwyt jakoś słabnie, recenzja wkrótce. Chciałabym też niedługo wymienić stół w pokoju gościnnym, niby u rodziców czeka jeden kandydat do renowacji, ale nie wiem, czy coś z niego będzie. Podoba mi się ikeowski stół GAMLEBY.

 http://www.ikea.com/pl/pl/catalog/products/60247027/

Może ktoś już przy nim zjadł kilka obiadów i podzieli się wrażeniami? Żebym nie musiała wracać do tematu i wytykać wad po roku użytkowania... W zestawie są też krzesła. Chyba nigdy nie wyleczę się ze słabości do tego sklepu :)

poniedziałek, 16 listopada 2015

Etos fachowca i testowanie cierpliwości

Ubiegły czwartek to miał być ważny dzień - początek prac przy parkiecie. Termin umówiony ponad 2 tygodnie temu. Gdy do godziny 11. nikt się nie zjawił, zaczęliśmy się niepokoić, w końcu zadzwonił pracownik firmy (do tej pory ustalaliśmy wszystko z wlaścicielem) i zaczał wypytywać, co jest do zrobienia. Wysłuchał, rozłączył się, pewnie przemyślał, przeliczył i odzwonił, że... musi przesunąć początek prac o kilka dni - coś mu wypadło. 
Następnym ważnym gościem tego dnia miał być hydraulik, przyszedł, wysłuchał historii o kolegach po fachu, pokiwał głową i kazał samodzielnie sprawdzić za pomocą jakiegoś wężyka, czy niedziałający kaloryfer nie jest zapowietrzony i dopiero wtedy go wezwać. Szanowny Małżonek specjalnie wziął tego dnia urlop, żeby ustalić jasno, co i jak należy zrobić a skończyło się na tym, że przebrał się w roboczy strój i poszedł poziomować podłogę, żeby parkieciarze przestali już narzekać, że czeka ich taka niewdzięczna robota. Sprawa kupna wężyka została przełożona, mrozów jeszcze nie zapowiadają.

W zeszłym tygodniu dostaliśmy też wycenę od fachowca wykończeniowca - 6500 zł netto. Nie mamy czasu ani żadnych znajomych z nadmiarem czasu, więc szukamy kogoś, kto by położył wełnę i płyty k-g na skosach (ok. 30 m2), zaszpachlował i wyszlifował nierówności (malować będziemy sami). Oprócz tego kilka robótek typu dosztukowanie dwóch kawałków plyt k-g, docieplenie kilku m2 ścian szczytowych, wniesienie kilkunastu płyt k-g. Według nas jest to zlecenie na maksymalnie 3 dni pracy (dla 2 osób), mamy już wszystkie materiały, oprócz tych kilkunastu płyt k-g, na jednym skosie sa już nawet zamontowane i wypoziomowane wieszaki. Jeśli przeliczyć, ile dni (a więcej niż trzy!) potrzebuje specjalista IT, żeby zarobić taką sumę, to scyzoryk się w kieszeni otwiera.

Dochodzimy do wniosku, że remont najlepiej wykonywać samemu, tylko trudno być ekspertem od wszystkiego.

Najlepiej wspominamy współpracę z elektrykiem i hydraulikiem z naszej administracji, ale teraz zupełnie  nie mają czasu na prywatne zlecenia. Pozostają nam fachowcy z polecenia albo z Internetu (oferia, katalog branżowy).
Największego pecha mamy do hydraulików, od historii z zalaniem klik już nawet nie szukamy hydraulika idealnego, ale chociaż kompetentnego i słownego, tanich już nie ma co szukać. W lecie był u nas w miarę sensowny pan, ale wykonał nam paskudne łączenie rur, zaworów i kolanek przy grzejniku u dzieci  w pokoju, takie rzeczy to mogę oglądać w kotłowni albo w piwnicy a nie w mieszkaniu. W końcu Szanowny Małżonek przyznał mi częściowo rację i zaczęły się rozmowy z hydraulikiem - czy nie dałoby się tego podłączenia jakoś ucywilizować. Może i by się dało, ale pan miał nagle tyle pracy, że ciężko było z nim sie umówić na kolejną wizytę. Po jakimś czasie znaleźliśmy kolejną firmę, przyjechali mili konkretni panowie, z fantazją - mieli inny pomysł niż ich poprzednik, przeprowadzili rury na antresolę i do nowego pokoju od innej rury, nie ruszali "instalacji" tamtego hydraulika. To był koniec wakacji, woda w kaloryferach była spuszczona, więc wstrzymaliśmy się z montażem grzejnika w nowym pokoju. Jednak chłodniejsze październikowe noce zmobilizowały nas do działania i co się okazało - grzejnik nie grzeje. Jako jedyny w całym mieszkaniu! Szanowny Malżonek zadzwonił do hydraulika, przedstawił mu sprawę, przez 2 dni specjalnie zwalniał się z pracy, żeby zdążyć na spotkanie z nim i oczywiście panu zawsze coś wypadało, nie dojechał. W którymś momencie przestał odbierać telefony, on i jego pracownik, przez dwa tygodnie, przepadli. Zastanawialiśmy się, co robić - iść do sądu, wziąć innego hydraulika (ale już komuś zapłaciliśmy te 1800 zł za pracę)... Kilka dni temu sam zadzwonił, podobno miał problemy osobiste. Podobno dziś ma przyjechać.

To że fachowiec po otrzymaniu zapłaty nie kwapi się, żeby przyjechać coś poprawić czy sprawdzić, wydaje się z jego punktu widzenia dosyć logiczne (niestety). Bez względu na specjalność - hydraulicy, wykończeniowcy i dekarze - o dekarzach będzie osobny wpis. Ale zagadką jest dla nas podejście pani z biura firmy Drutex - w lipcu założyli nam 3 okna - małe przypomnienie, ale okazało się, że wystawili nam złą fakturę a jeden z zawiasów "lata", ktoś miał do nas podjechać obejrzeć okno i przywieźć poprawioną fakturę. Po kilkunastu próbach umówienia się z kimkolwiek z biura poddałam się. Czekam aż sami się doliczą, że nie zapłaciliśmy im jeszcze pełnej sumy.

Na zakończenie obrazek - od dwóch tygodni paczki z parkietem zalegają nam w pokoju i na podeście przed drzwiami wejściowymi, ale żyć jakoś trzeba - na zdjęciu poniżej oglądam "Casino Royale" :) A po prawej stronie od telewizora widać nasz dziadkowy zegar, Szanowny Małżonek nakręca go regularnie, żeby było bardziej domowo :)




Podobno parkieciarz ma pojawić się w środę, oby.

Po rozmowach ze znajomymi dochodzimy do wniosku, że są problemy ze znalezieniem dobrego fachowca czy ekipy. Wyjechali. Zostali kiepscy i tani, kiepscy i drodzy oraz dosyć dobrzy ale bardzo drodzy. Są też dobrzy i niezbyt drodzy, ale terminy mają zajęte na kilka miesięcy z góry... Natomiast jeśli chodzi o etos fachowca - Szanowny Małżonek stwierdził, że nie ma czegoś takiego...

wtorek, 10 listopada 2015

Ostatnio podczas zmiany wystroju bloga wpis o naszym nowym pokoju jakimś cudem opuścił archiwum i wskoczył na pierwsze miejsce. Nie umiem cofać czasu, więc zamieszczę tu wspomnienie z lipca 2015 roku. Ostatnio pokazywałam otwarty sufit w tym pokoju, więc temat niezupełnie odległy.


lipiec 2015

Dziś będzie mniej do czytania a więcej do oglądania. Przynajmniej się postaram ;) W nowym pokoju na podłodze były deski, chyba na takich samych deskach ułożone są wszystkie podłogi w mieszkaniu - dlatego jest tak krzywo, parkiet skrzypi, płytki się ruszają, fugi kruszą.  Szanowny Małżonek od początku twierdził, że należy zerwać deski i położyć płyty OSB. Parkieciarze jednak twierdzili, że wypoziomują podłogę granulatem Fermacell (nigdy nie słyszeliśmy o tym), więc posmarowali deski preparatem na korniki (niestety chyba u nas są) przytachali wór granulatu i zaczęli działać z poziomicą i podkładkami. I poddali się.
Stanęło na tym, że sami zerwiemy deski i umówimy się na dalsze prace za kilka dni. Zatem Szanowny Małżonek  z Szanownym Tatą zabrali się do pracy, pod podłogą znaleźli to, co w pozostałych zakamarkach strychu - trociny, kurz, gruz, śmieci po robotnikach, gazety z lat 50. ale też malutką buteleczkę po benzynie (?) i piłeczki pingpongowe :) Potem został uruchomiony system linowy i załadowane wiadra zjeżdżały przez okna do kontenera. Nasza ulubiona sąsiadka trochę pokrzyczała, żeby uważać na jej róże, ale cała operacja zakończyła się pomyślnie.




Następnie Szanowny Małżonek po raz kolejny udał się do Castoramy naszą niezawodną skodą przerobioną chwilowo na pojazd towarowy, kupił specjalną wełnę wygłuszającą i z namaszczeniem ulożył ją między legarami.





A potem przyszli parkieciarze i ku naszemu przerażeniu ją podeptali. Twierdzą, że to nic nie szkodzi. Ech...





Płyty OSB zostały w końcu położone, choć nie było łatwo ich wypoziomować, bo legary są krzywe. A w rogu obok okna w miejscu dziury wylotowej na klatkę schodową powstała już ściana. Obyło się bez wypadku na placu budowy.





Pokój obłożony płytami od góry do dołu. Córce podobają się te pastelowe kolory ścian :)




Trochę szpachlowanych wzorków




Widok do góry, na razie nie będzie sufitu, więc widać ścianę od klatki schodowej, po prawej zasłonięty folią otwór na nowe okno.




A tu już z ułożoną jodełką.




Brakuje jeszcze ściany drzwiami przesuwnymi na łączeniu starej i nowej podłogi.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Poddasze, otwarta antresola i małe dzieci

Loft, open space, antresola - lubię gdy te określenia pojawiają się w opisach i galeriach mieszkań na poddaszu. Dobrze popatrzeć na ładne wnętrza. Tylko teraz, gdy stoimy przed strategicznymi decyzjami dotyczącymi wykończenia górnej części mieszkania pojawiają się wątpliwości. Bo nie jesteśmy malżeństwem z odchowanymi dziećmi, nie jesteśmy rozrywkową parą, która w domu bywa rzadko, my tu mieszkamy i dość intensywnie korzystamy z naszej przestrzeni - ja, Szanowny Małżonek, córka (7 l.), syn (4 l.), kot i wkrótce drugi syn (jeszcze w brzuchu). Na chwilę obecną musimy przede wszystkim skupić się na bezpieczeństwie najmłodszych domowników i odłożyć niektóre pomysły na później. Zostawiamy jednak miejsce na małe kompromisy. Na początek postanowiliśmy nie wykańczać sufitu w nowym pokoju, po lewej stronie zamiast żółtej folii stanie ścianka, kwestia belek jest ciągle otwarta.









Poniżej widok na nasz najbardziej wymagający pokój, a raczej dwa pokoje - mniej więcej za drewnianą drabiną stanie ściana z drzwiami przesuwnymi (żebym widziała morze z kuchni :). Poza tym marzy mi się odsłoniecie cegieł na lewej ścianie (z kominami - nie wiem, czy to wskazane), odsłonięcie okna "wolego oka" (schowane po prawej stronie pod membraną), wybicie drugiego otworu w suficie i pozostawienie takiego stanu do podziwiania z dołu.






 Ta poświata to jedno z okien połaciowych





Widok z drugiej strony, niby na ścianę kominową, ale jakoś tak człowiekowi lżej nad głową :)




Spędziliśmy już kilka wieczorów na planowaniu, mierzeniu, oglądaniu inspiracji, jesteśmy ekspertami od schodów i wyłazów strychowych i nadal żadne rozwiązanie nam sie nie podoba... 


Znalazłam w Internecie galerię zdjęć pewnego mieszkania (domku) i olśniło mnie! To jest genialny pomysł, antresola jest cały czas otwarta, jest zabezpieczona i nie ma problemu ze schodami zajmującymi pół pokoju. Tylko że musimy odczekać z pięć lat, póki nasz najmłodszy syn będzie na tyle rozsądny, żeby nie ściagnąć sobie tej drabiny na głowę albo nie utknac na niej na wysokości 2,5 metra...


http://www.planete-deco.fr/2013/02/16/une-cabane-de-bois-noir-sur-la-greve/

piątek, 23 października 2015

Kłopoty z poziomowaniem i uzupełnianiem podłogi

Sprawa ściany i parkietu w pokoju gościnnym ciagnie się od końca lipca, bo jest problem z parkieciarzami, a jak jest problem z parkieciarzami, to nie można postawić ściany z drzwiami przesuwnymi - nie ma na czym. A same drzwi przesuwne też są problemem, bo sklep sprzedał nam niewłaściwą kasetę. W międzyczasie pojawił się problem z kornikiem zombie w belce, który wydawał się już być unicestwiony a pewnego wieczora zaczął znów chrupać, czyli nie można jeszcze kłaść docieplenia. Najpierw wielkie trucie.

Jak mawia Szanowny Małżonek - w naszym mieszkaniu nie ma kątów prostych a przy okazji remontu okazało się, że cieżko znaleźć równą płaszczyznę podłogi. Udało się do tej pory wyrównać (mniej więcej) poziomy między trzema pokojami, co było wyzwaniem, bo trzeba było połączyć ze sobą parkiet układany w jodełkę. Nie obyło się bez wstawek z korka i małej górki. Zauważyliśmy też po pewnym czasie niewielkie pochyłości i skrzypiące miejsca, a przecież powierzyliśmy montaż podłóg specjalistom i zapłaciliśmy za to niemało.

Tym razem mamy zadanie dla parkieciarza z zamiłowania - po wybiciu skosów potrzebujemy ułożyć podłogę po dwóch stronach istniejącej już podłogi (też jodełka), ok. 12 m2.

Poniżej prawa część podłogi pod skosem, przy okazji widać efekty działań Szanownego Małżonka, eleganckie deski i belki ułożone w/na glinie, naklejone paski taśmy wygłuszającej oraz płyta OSB. 




Ponadto, co najtrudniejsze, trzeba uzupełnić parkiet w miejscu wyburzonej ściany, bo przed nami nikt nie poziomował podłogi, w sumie nie musiał, bo była ściana a w progu otwartych drzwi jakoś nie rzucało się to w oczy.

Stary parkiet leży sobie za słupem i kurtynką oraz po prawej stronie, tu gdzie drabina i cały bałagan.




 Parkiet i słup z bliska




W sierpniu obdzwaniałam firmy parkieciarskie i albo nikt nie miał wolnych terminów na najbliższe 2 miesiące, albo szczerze odpowiadał, że nie podejmie sie takiego zlecenia. Nasz dotychczasowy wykonawca nie był w stanie przygotować dla nas wyceny, bo najpierw pani z biura była chora, potem miała urlop a na koniec rozchorował się sam szef, mamy jednak do nich trochę zastrzeżeń, więc odpuściliśmy sobie współpracę. Zamieścilam ogłoszenie na oferii i przez 3 miesiące zgłosiły się 2 osoby. Gdy umówiliśmy się z pierwszym ochotnikiem na oglądanie, pomiar i wycenę byłam normalnie podekscytowana, ale niestety... Pan okazał się egzaminatorem w PORD dorabiającym sobie przy remontach, na czarno. Miał kłopot z przyłożeniem poziomnicy i połączeniem ze sobą 2 klepek parkietu.

W międzyczasie znajomy dał nam namiary na firmę, właśnie po sąsiedzku kładła podłogi w budynku sądu i pan zajechał firmowym samochodem (dobry znak - wystawiają rachunki i faktury). Po zapoznaniu się z sytuacją, stwierdził, że wyrównanie poziomu podłogi jest niemożliwe, nie na tak małej powierzchni. Gdy później jeszcze go trochę męczyliśmy przez telefon, przysłał wycenę. Okazało się, że za samo poziomowanie musielibyśmy zapłacić 1600 zł a jak sie jeszcze doda koszt materiałów, koszt robocizny za układanie parkietu oraz cyklinowanie całości, to... lepiej nie myśleć.

To był krytyczny moment z TĄ ścianą w tle. Bo gdyby została na swoim miejscu nie byłoby całego zamieszania, wystarczyłoby dołożyć parkiet pod skosami... Pojawiła się też zła myśl, żeby zerwać ten ... (beeep) parkiet i położyć deski, no ale przecież specjalnie położylismy w 2 pokojach nowy parkiet, żeby wszędzie była taka sama podłoga...

Na szczęście gniew Szanownego Małżonka trochę zelżał i skończyło się na tym, że sam zajmie się poziomowaniem i układaniem płyty OSB. I zaczęła się rzeźba.
Po drodze los zesłał nam (za pośrednictwem oferii) kolejnego parkieciarza i wszystko wskazuje na to, że się dogadamy. Uff!

środa, 7 października 2015

Ślimak, ściana i sufit

Od ostatniego wpisu minęło już sporo czasu, gdy ktoś pyta - i jak tam remont? - to odpowiadam krótko, że powoli do przodu. Któregoś dnia syn wdrapał się na drabinę i zostawił tam plastelinowego ślimaczka, nie podejrzewam go o złośliwość, ale trafił w sedno :) Trudno podać jeden powód takiego opóźnienia, bo nałożyły się na siebie różne okoliczności - wakacje, kłopoty z fachowcami, korniki, niekompetentni sprzedawcy itd.





Zaskakujące jest to, że dzieci, mimo oczywistego zniecierpliwienia przedłużającym się remontem, potrafią całkiem dobrze odnaleźć się w sytuacji. Nie przeszkadza im, że z 4 pokoi można używać tylko dwóch i to zagraconych, w tym jednego w stanie surowym, że zabawki są pochowane i reglamentowane. Gdy na początku roku szkolnego padło hasło, że może przenocujemy na próbę jeden raz u siebie (a nie u dziadków), to nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Natomiast dzieci były zachwycone i tak właśnie wprowadziliśmy się z powrotem na swoje. Poniżej zdjęcie poglądowe - syn któregoś dnia postanowił zbudować samolot :)





Odkąd pożegnaliśmy się z ekipą remontowo-budowlana, Szanowny Malżonek stał sie ekspertem od szkodników pożerających konstrukcje drewniane, od płyt k-g (ognioodpornych, przeciwwilgociowych i zwykłych), płyt OSB, od docieplania wełną mineralną, od poziomowania podłóg i systemów drzwi przesuwnych. To na pewno nie wszystko i nie zdziwię się, jeśli sam zacznie pisać bloga jako na przykład Inżynier Rzeźbiarz, bo remont naszego mieszkania to jest po prostu rzeźba...

A wracając do postępów, poniżej przypomnienie jak wyglądała ściana między sypialnią a gościnnym (z widokiem na drzwi wyjściowe).






Poniżej ta sama ściana w trakcie rozbiórki, ta ściana jest naszą małżeńską kartą przetargową w wielu sprawach, narzędziem szantażu, powodem do sprzeczek :) Według Szanownego Małżonka pomysł z jej przesunięciem (w gląb sypialni) jest niedorzeczny, ale zgodził się na to i działa, i rzeźbi...To lepsze niż bukiety róż! ;)





Po wyburzeniu została zawieszona foliowa kurtyna




A w ubiegłą sobotę (wieczorem, ale przed ciszą nocną) Szanowny Małżonek, denerwując się, że musi nosić wełnę mineralną naokoło mieszkania, wziął narzędzia i w pól godziny wyciął wyłaz na antresolę.




Od tamtej pory gorzej sypiamy, bo posypały się pomysły na wykończenie wyłazu i sufitów, trwa burza mózgów, ale o tym przy następnej okazji.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Okna

Nareszcie dotarły do nas nowe okna, o trzy tygodnie później niż się umawialiśmy. Zastanawiające jest to, że w momencie wstępnej wyceny i pomiarów firmy zapewniają, że na drewniane okna czeka się 4 tygodnie, a jak klient jest o krok od wybrania konkretnej oferty, to okazuje się, że nawet może to być 3 tygodnie. Jeśli cena jest przystępna (najniższa z wszystkich zebranych wycen), okna znanej firmy (Drutex) i akurat nam się spieszy, to skłonni jesteśmy uwierzyć, że wszystko potoczy się szybko i sprawnie. Jednak, jak to w życiu bywa, gdy upłyną te trzy tygodnie i dzwoni się do biura z pytaniem, kiedy okna będą gotowe, to pada odpowiedź, że nie wiadomo, bo czas oczekiwania to cztery (jednak!) tygodnie i nie da się nic przyspieszyć, bo to drewno, musi przejść wszystkie procesy i etapy produkcji. Gdy dzwoni się za tydzień, pani z biura obiecuje, że postara się zadzwonić "na produkcję" i  czegoś dowiedzieć, odzdzwoni. Nie oddzwania, jak uda się już nam do niej dodzwonic, to okazuje się, że "na produkcji" nikt nie odbiera telefonów i emaili. Pani odzdzwoni. Po kilku dniach, gdy znów sami dobijamy się do pani z biura otrzymujemy lakoniczna odpowiedź, że okna będą jeszcze do końca tygodnia na produkcji. Po siedmiu tygodniach udało się. Dobrze że na montaż nie musieliśmy czekać kolejnego tygodnia. 
W międzyczasie okazało się, że pod dużym oknem w nowym pokoju była spróchniała belka z ciągle aktywnym szkodnikiem (Szanowny Małżonek słyszał charakterystyczny chrobot), więc należało ją wyjąć i w tartaku zamówić nową. Przez kilka dni mieliśmy lewitujące okno.




Belka z bliska wyglądała dość nieciekawie.




Jak zaczęło padać, Szanowny Małżonek musiał zabezpieczyć jakoś nowy parkiet.



Tu już nowe okno z nową belką. Inna sprawa, że ściana pod belką jest w tak złym stanie, że można by ją zrzucić na zewnątrz porządnym kopnięciem.




Trochę wyżej nad dużym oknem znajduje się okno, przez które potrzebowaliśmy pozwolenia na budowę, opinii i zgody konserwatora zabytków.



Trzecie okienko zamontowaliśmy w fikuśnym schowku, zwanym kukułką albo kukawką, do którego musieliśmy wyciąć wejście dla panów montażystów. Chcieliśmy początkowo zostawić ten kącik jako część pokoju dzieci, ale chyba jednak będą tam drzwiczki. 
Kot z powodu lewitującego okna i wyburzanej ściany w pokoju gościnnym musiał kilka dni pomieszkać w kuchni/łazience/przedpokoju, więc jak udało się jakoś wykończyć te niebezpieczne dla kota miejsca i drzwi do pokojów zostały otwarte - od razu skorzystał.




A tak w przeddzień wyburzania ściany wyglądał pokój gościnny. A sama ściana to już materiał na kolejny wpis...



środa, 15 lipca 2015

Po odsłonięciu skosów

I znów galeria z lekka nieaktualna, bo podobno dziś do godziny 22. Szanowny Małżonek z Szanownym Teściem uprzątnęli większość śmieci i pod skosami ukazało się 2 x 6m2 podłogi do wykończenia. I tu zaczyna się problem, gdyby zlecić to firmie, która dotychczas zajmowała się parkietem w naszym mieszkaniu, znów pożegnalibyśmy się z kilkoma tysiącami złotych. Poza tym ta ani żadna firma z okolicy nie jest w stanie załatwić parkietu dębowego o wymiarach 70x200 mm, więc zamówimy sami (niech żyje allegro!) i będziemy szukać jakiegoś tańszego wykonawcy. Tylko jak kolejny parkieciarz słyszy przez telefon, że trzeba zerwać deski, położyć płytę osb i połączyć to z istniejącym parkietem, to ciężko wzdycha. Znów największym wyzwaniem będzie poziomowanie, różnice w poziomach między podłogą (parkietem) a deskami wahają się między 6 a 11 cm w kilku miejscach.
Tymczasem w kąciku komputerowym...




Tu spojrzenie do tyłu w stronę drzwi do pokoju gościnnego




Zapomniałam poprzednim razem pokazać jak po zrzuceniu tynku wyglądały ściany zasłaniające skosy  - deski, słoma i gazety. Dosyć egzotyczny widok :)
Tu stało nasze łóżko.




Poniżej skos już odsłonięty, ale zastawiony pozostałościami po ścianie, wełna i folia to pamiątka po próbach docieplenia dachu od zewnątrz podczas remontu dachu. Za folią przejście do pokoju dzieci.





Zbliżenie na miejsce, w którym stało łóżko. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie wiem, gdzie teraz jest nasze łóżko! Materac stoi w gościnnym, ale ramę Szanowny Małżonek gdzieś odstawił. Żeby się tylko szybko znalazła a nie jak drukarka po... roku (od wprowadzki), że o zapięciu do fotelika rowerowego nie wspomnę :)





I to chyba na tyle, w kolejnych wpisach nie powinno być już tyle kurzu i bałaganu na zdjęciach. Będzie za to o niecierpliwym oczekiwaniu na okna.