wtorek, 22 stycznia 2013

Kuchnia - wersja robocza

Kuchnia została uruchomiona, można gotować, piec, zmywać i sprzątać miliony okruszków z mojej wymarzonej drewnopodobnej podłogi. Cały czas jest jeszcze wiele do zrobienia:
- okap
- lampa
- listwa wykonczeniowa między blatem a ścianą
- fototapeta i trochę szkła na ścianach
- uchwyty do drzwiczek i szuflad, drzwiczki (wszystko jest białe, ten niebieski kolor frontów, to folia ochronna)
- stolik (ten ze zdjęcia stoi u bobasów) - to nie takie proste, bo wybrałam model przykręcany do ściany, a ta, jak wiadomo, jest słabiutka i istnieje ryzyko, że jak młodzież zacznie się zbyt mocno podpierać przy śniadaniu, to wydarzy się katastrofa budowlana. Poniżej kilka zdjęć, proszę wybaczyć lekki nieład, ale... wiemy, jak jest :) Niedługo będzie pięknie.










Wiem, że popełniliśmy gafę, której nie podarowaliby nam specjaliści z forów wnętrzarskich - wszystkie szafki stoją na nóżkach, a między nimi zmywarka do samej podłogi, ale inaczej sie nie dało.
Muszę zaznaczyć, że ten kąt widoczny na ostatnim zdjęciu to dzieło szanownego małżonka, co niestety skończyło się ostrym przeziębieniem. Bo większość wyposażenia została wniesiona i złożona przez niego, było cięcie blatu, wycinanie w otworów na płytę i zlew, montowanie tychże, składanie szafek, docinanie itp., niestety przy próbie przykręcenia szafek do ściany instalacja została lekko draśnięta wiertłem, więc wyskoczyły korki, a nas czekała paskudna naprawa. Elektryk powiedział, że do takiej drobnostki niespecjalnie ma ochotę przyjeżdżać i udzielił kilku rad drogą telefoniczną. Trzeba było kupić specjalne kostki do kabli, a do założenia ich trzeba było wybić dziury w ścianie i zeskrobać trochę izolacji - cała naprawa odbyła się w wigilię wigilii o 2. w nocy. I ja tam byłam, i latarką świeciłam.
No i szafki wiszące... To było wyzwanie, bo taka ikeowska szafka 60x92 cm waży ok. 25 kg! A tu ściana jak w domku kempingowym. Szanowny małżonek wybił 3 dziury (10x10 cm), włożył w nie klocki drewna grube na 8 cm i przykręcił do zewnętrznych desek, potem pianka montażowa, gips i malowanie i wieszanie. Następnie przyszłam ja, rozpakowałam "kuchenne" kartony i trochę jakby skończyło się miejsce. I znów będzie nad czym rozmyślać :)

czwartek, 17 stycznia 2013

Czajnik Russel Hoobs Jungle Green - opinia


Czajnik już na oficjalnej służbie, więc czas na ocenę, bo śliczności nie można mu odmówić, ale ważne też, czy przypadkiem nie udaje czajnika. Poniżej real photo karoserii, bo na zdjęciach wygląda na błyszczący i intensywnie zielony, tymczasem  kolor jest bardziej zgaszony i matowy, mnie to akurat bardziej odpowiada.




Nie znalazłam nigdzie zdjęć wnętrza, a to wg mnie wygląda średnio - rurka i ten plastikowy zawias od klapy z milionem zakamarków. Staram się regularnie odkamieniać czajniczek, ale jak ktoś zapomni, to może być nieciekawie.



Porządny stalowy czajnik powinien wygladać w środku tak:



Nie wybrałam jednak tego modelu, bo nieciekawie się prezentował z zewnątrz, jak sokowirówka.

I jeszcze kilka minusów:
- bezsensowny włącznik - taki dzyndzel przy podstawie, którym łatwo zahaczyć o coś na blacie i ułamać
- tandetna srebrnostalowa klapa.
Znalazłam też opinie, że jest zbyt głośny i zbyt drogi (180-230 zł), z pierwszym się nie zgadzam, z drugim - tak.
Czajnik ma fajny dziubek i nalewa wodę jak elegancki imbryczek, bez chlapania, tylko ów dziubek i cała obudowa mocno się nagrzewają, trzeba o tym przypominać rodzinie i gościom, bo nikt się nie spodziewa.
Podsumowując - super ozdoba kuchni, ale nie do końca przemyślany jako sprzęt AGD; dla fanatyków zielonego koloru i sympatyków ciekawego designu.



Link do strony ze zdjęciem czajnika Bosch:
http://linza.krutoimagaz.ru/?act=res&rss=%D0%A7%D0%B0%D0%B9%D0%BD%D0%B8%D0%BA+Bosch+TWK+1201N

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Zadamawiamy się. To już ponad 3 tygodnie, jeszcze sporo do zrobienia... Generalnie nie jest źle, młodzież zaaklimatyzowała się natychmiast,



a my... staramy się im dorównać w entuzjazmie i wyluzowniu. Wiadomo że nie może być za kolorowo, ponarzekam sobie trochę:

- parkowanie - w tej chwili nasz samochód jest 3. na podwórku, sąsiedzi mają już swoje miejsca, a my zawsze któregoś zastawiamy, na szczęście nie ruszają zbyt często, ale już kilka razy szanowny malżonek zrywał się o 6.30 i parę mint po 7., żeby "wypuścić" sąsiadów do pracy, chcieliśmy zrobić miejsce parkingowe na trawniku (ażurowe płyty), ale okazało się, że najperw trzeba zlecić projekt zagospodarowania całej działki (ok. 3 tys zł) i dostać zgodę pani konserwator zabytków!!! Skończyło się na tym, że od kilku dni parkujemy pod samym wejściem, nie blokujemy zmotoryzowanych sasiadów, ale czekamy na uwagi tych niezmotoryzowanych, że mają utrudnione wejście do budynku :)

- niedoróbki, awaryjki i niespodzianki - krzywe ściany i podłogi, cieknący wężyk od spłuczki, cieknący kibelek, cieknąca bateria na umywalce w łazience; okazało się, że nasze nadbudowane poddasze wcale nie jest murowane - ma konstrukcję domku kempingowego - deski, suprema, wełna mineralna (i nie widomo, co jeszcze, rury i kable w tym wszystkim wiszą) - prawdziwy szacun dla małżonka za zawieszenie szafek kuchennych (szczegóły w kolejnym wpisie); kontakty i włączniki w bezsensownych miejscach - najbardziej denerwuje nas włącznik w salonie (za drzwiami) i w łazience (za wysoko)

- zimno - mimo kaloryferów nastawionych na 4, temperatura nie przekracza 18 stopni, w łazience i kuchni - wolę nie mierzyć

- zapachy z dołu - papierosy i smażone mięso

- balkon - jednak znów przecieka i sąsiadka była u nas ostatnio powiadomić o plamach na suficie, więc znów dywan z folii i brak pomysłu, co dalej

- na naszym suficie (w salonie) są zacieki  i małe peknięcie

- ogrzewanie - szokująca podwyżka cen (określenie z pisma ze spółdzielni), brak porozumienia co do ogrzewania na przyszłe lata, my chcemy indywidualne, babcie i 1 sąsiad - kotłownię i piec na cały budynek, reszta niezdecydowana.

Szukam czegoś pozytywnego...
- nareszcie na swoim
- w miarę funkcjonalna kuchnia
- instalacja daje radę, jeszcze nie mieliśmy incydentu z wyskakującymi korkami
- jest ciszej, niż się spodziewałam (najgłośniej ok. 6-9 rano i w godzinach szczytu)
- nocny widok z sypialni - mrugające światła statków czekających na wejście do portu i chmury, chmury, chmury (oczywiście to zależy od pogody i pory dnia/nocy/roku - normalnie widać ulicę, drzewa, plac zabaw, dachy domów, 2 kościoły i morze, ale "reguluję" sobie obraz wedle potrzeb :)

Proszę trzymać kciuki, żebyśmy nie uciekli na wieś, na prawdziwe "na swoim".

środa, 2 stycznia 2013

Przeprowadzka - czyli nie idźcie tą drogą


Bez wdawania się w dygresje, można powiedzieć, że od 20 grudnia jesteśmy przeprowadzeni. Kot dołączył po świętach, na razie nie narzeka :)
 Nie przypuszczałam, że przeprowadzka tak nas wymęczy. Może gdyby to była kwestia spakowania dobytku, zamówienia transportu i przewiezienia wszystkiego na nowe miejsce, nie byłoby nawet o czym pisać, ale u nas zawsze jest... ciekawiej :)
Od dawna było wiadomo, że czeka nas mega roszada - do naszego starego mieszkania wprowadzą się rodzice szanownego małżonka, a my pójdziemy na swoje. Najpierw jednak trzeba było pomóc teściom opróżnić ich stare mieszkanie (200 km stąd), wszystko ruszyło mniej więcej od września, szanowny małżonek jeździł przez kilka weekendów, przywoził cześć rzeczy, m.in. łódkę żaglówkę. W najgorętszym momencie musieliśmy we czwórke zapanować nad rosnącym bałaganem w 3 mieszkaniach! Po 10 grudnia, gdy jedno mieszkanie już opustoszało, miało być teoretycznie prościej, a tymczasem zaczęło się totalne szaleństwo! Do przewiezienia wszystkich rzeczy wynajęliśmy tę samą firmę, początkowo ustaliliśmy, że jak przywiozą rzeczy rodziców, to załadują nasze i wywiozą tym samym autem - wszystko w 1 dzień. Na szczęście pana od przeprowadzek coś tknęło i zadzwonił dzień wcześniej, że stoi u nas pod domem, bo szybciej skończył i może wziąć część rzeczy, żeby nazajutrz było prościej. Byłam sama w domu, powiedziałam, ze nie jestem jeszcze przygotowana, ale po szybkim telefonie do szanownego małżonka, ustaliliśmy, że nie ma na co czekać. Zawróciliśmy panów z bagażówki i w godzinę trzeba było odłączyć pralkę, zmywarkę, lodówkę, rozładować kilka szafek. Panowie przyjechali, załadowali, pojechali, a ja zostałam bez AGD i z ubraniami popakowanymi w worki.
Cały następny dzień upłynął na pakowaniu i szykowaniu miejsca na "nową dostawę", przyjechała do nas kuzynka, żeby trochę pomóc, humory wszystkim dopisywały, luuuz :) Zaczął padać śnieg, zrobiło się ciemno, dzieci poszły spać, a my czekaliśmy. Panowie dojechali ok. 23! Szybko przystąpili do rozładunku i szybko okazało się, że skończyło się miejsce! Trzeba było upchnąć w 2 pokojach rzeczy z 65-metrowego mieszkania, więc panowie ustawili wszystko w stosach prawie pod sam sufit, zostało tylko przejście dla 1 osoby. W międzyczasie próbowaliśmy przekładać część rzeczy do piwnicy, do komórki, w końcu do sypialni na piętrze. W samochodzie zostało kilka mebli, które szanowny małżonek chciał przygarnąć do nowego mieszkania, dorzucono do tego jeszcze starą szafę (do oddania) i tym oto zgrabnym pojazdem




udano się pod nasz nowy adres. Była druga w nocy.
 A u nas został taki oto krajobraz



Następnym razem będę wiedziała... Tylko czy ja chcę to jeszcze kiedyś powtarzać? Mądry Polak po przeprowadzce.