wtorek, 16 marca 2021

Lubię wracać...

 Wracam, dawno mnie tu nie było a trzeba trochę wywietrzyć, zetrzeć kurze i może coś przemalować.

Spróbuję nawiązać do poprzednio poruszanych kwestii. Przede wszystkim muszę dokończyć opowieść o naszych perypetiach z ekipą (do przypomnienia: tutaj).

Od momentu złożenia przez naszego mecenasa dokumentów do sądu do "zaproszenia" na rozprawę minęło półtora roku - osiemnaście stresujących miesięcy. I to nie działo się jeszcze w czasach pandemicznych, to były lata 2018-2019. Zgodnie z ustaleniami, na miesiąc przed terminem rozprawy zadzwoniliśmy do mecenasa i okazało się, że sprawa już nieaktualna, nie może nam już pomagać, bo objął stanowisko prokuratora. To był adwokat, do którego zwrócilismy się, gdyż pełnił dyżur w ramach bezpłatnej pomocy prawnej dla mieszkańców, może gdybyśmy związali się z nim węzłem finansowym, poinformowałby nas o swoim awansie szybciej i mielibyśmy czas na znalezienie innego prawnika. Dał nam numer do znajomej prawniczki, której miał przekazać wszystkie materiały. W międzyczasie otrzymaliśmy pismo informujące o możliwości spotkania z mediatorem sądowym. Wybraliśmy opcję prawniczka+rozprawa, żeby zakończyć sprawę jak najszybciej. Oczywiście prawniczka przyznała, że jest zapracowana i dopiero musi zapoznać się z naszą sprawą, zrobi to podczas wyjazdu w delegację. 

Nadszedł dzień rozprawy, gdy już wszyscy się zgromadzili, sędzia dla formalności zapytał, czy strony wiedziały o możliwości skorzystania z pomocy mediatora. I wtedy nasz fachowiec odpowiedział, że "pierwsze słyszę" i że jest zainteresowany. Koniec rozprawy (ledwo się zaczęła), zapraszają w innym terminie po odbytych mediacjach. W skrócie: mediatorka okazała się starszą panią, niezbyt zaangażowaną w sprawę, ale, co gorsza, zaczęła podważać taktykę i argumenty naszego mecenasa (już prokuratora). Ku zadowoleniu fachowca pytała retorycznie, dlaczego nie zwróciliśmy od razu narzędzi i kto komu tu powinien płacić itd. Na szczęście Szanowny Małżonek uruchomił własne zdolności mediacyjne i zaproponował, że może zapłacić, ale będzie to darowizna na cel charytatywny. Nie tak planowaliśmy zakończyć ten serial, ale mogło się to potoczyć gorzej, zwłaszcza z "pomocą" tej mediatorki. 


 Remont

Mieszkamy już prawie luksusowo. Mojemu Wszechstronnemu Małżonkowi należą się owacje na stojąco, że nie sprzedał tego mieszkania i nie wyprowadził się z nami do lasu! I nadal po godzinach dokańcza/poprawia/tworzy. Zostały dwa niewdzięczne zakątki - kukułka i antresola. Nie wspominam o braku listew przypodłogowych, bo to taki cichy wstydliwy standard wśród znajomych, listwy maja zazwyczaj status "do zrobienia" i... tyle. Nasze zostały już kupione z pół roku temu - piekne dębowe, na razie czekają w zakątku biurowym, z dala od spojrzeń gości.


Koty

Do naszej czarnej kotki dokoptowaliśmy czarno-białego kudłatego towarzysza. Nie chcieliśmy, żeby po pożegnaniu naszego rudego seniora, stała się rozpieszczoną jedynaczką. 

Nowy mieszka z nami od prawie dwóch lat, ale czasem zastanawiamy się, czy jest szczęśliwy. Został przez nas "porwany" z podwórka, po którym hasał sobie z rodzeństwem, ale wg mnie nie nadawał się na podwórkowca. Kto by go czesał? Po jednym sezonie wyglądałby jak sfilcowana owca. To taki kot husky, lubi spać w przeciągu, przy zimnych drzwiach, oknach i pierwszy ucieka na balkon (kiedyś już nocował w rynnie) i nie daje się wziąc na ręce. Pakowanie go do transportera przypomina polowanie na dziką bestię. 


Ninja (Nina)

 

 

Tytus

 

 

Działka

Po kilku latach poszukiwania działki w końcu udało się znaleźć prawie idealne miejsce. Znów urzekł mnie widok z okna (hipotetycznego okna) - jezioro. Niestety jest trochę minusów: pochyły stromy teren, trudny prawie pionowy podjazd z ulicy, wybujała roślinność i Natura 2000.

 

 

 

 

 

 

 

 W sumie naturalną rzeczą byłoby, gdybyśmy po wszystkich przygodach z mieszkaniem w kamienicy kupili prostokątną płaską działkę i na zupełnym luzie ją sobie urządzali. Tymczasem gdybyśmy znali kogoś z Netfliksa, to powstałby elegancki drugi sezon naszego serialu.

Na załączonym obrazku mój najmłodszy syn dumnie korzystający z lornetki pożyczonej od starszego brata, wypatruje wiosny na naszym jeziorze. Hmm, nie powinnam używać określenia "nasze", bo akurat to jezioro jest "czyjeś", ma kilku/kilkunastu właścicieli, którzy próbuja co jakiś czas ustalic czyja własność jest ważniejsza. Niedawno była rozprawa sądowa, mam nadzieję, że nie oznacza zakazu korzystania z jeziora.