wtorek, 24 stycznia 2017

Remont nasz ogromny - streszczenie

Powinnam teraz szukać grzejnika do łazienki, łóżka piętrowego, szafy, schodów strychowych, przekopywać się przez blogi wnętrzarskie...  W folderze 'robocze' czekają niedokończone wpisy -  pomyślałam jednak, że najpierw powinnam przypomnieć sobie, znajomym i nieznajomym, dlaczego obecnie znajdujemy się w  przewlekle niekomfortowej sytuacji mieszkaniowej. Tym wszystkim, którzy nam współczują, którzy łapią się za głowę i pytają - "kiedy koniec?", którzy nam kibicują a także tym, którzy marzą o własnym lokum w kamienicy, chciałabym zalecić przeczytanie tego wpisu.

Krótkie przypomnienie, wszelkie między wierszami, wszelkie żale i pretensje, wszelkie anegdoty i suche fakty zostały przeze mnie z grubsza opisane we wcześniejszych postach, można do nich wrócić dzięki blogowej wyszukiwarce (lewy górny róg na stronie głównej). Jeśli wystarczy mi czasu i sił, będę stopniowo dodawać tu linki albo przemebluję menu i posegreguję tematycznie wszystkie wpisy. Cierpliwości, a póki co, zaczynamy wieczór wspomnień:

- mieszkanie kupiliśmy spontanicznie w lutym 2011 roku, bylam wówczas w ciąży z Młodym (Młoda miała 2,5 roku), przy podpisywaniu umowy przedwstępnej zgodziliśmy się, aby mieszkający u nas studenci mogli zostać do konca roku akademickiego (czerwiec 2011)

- pierwszy remont zaczął się pod koniec lata (i pod koniec mojej ciąży), zależało nam na uratowaniu parkietu, zlikwidowaniu zacieków na ścianach i sufitach, urządzeniu kuchni i pomalowaniu ścian na biało; ponadto znaleźliśmy dekarza, który dokonał naprawy najmocniej przeciekającego fragmentu dachu

- wprowadziliśmy się na dobre w grudniu 2012 roku, kiedy Młody był już wstępnie podchowany a Młoda na dobre rozpoczęła edukację w przedszkolu

- zaczęło się planowanie remontu dachu i negocjacje ze Wspólnotą na temat ceny pomieszczenia na poddaszu (dotychczasowej suszarni/rupieciarni), który chcieliśmy kupić i przyłączyć do naszego mieszkania

- 2013 - wizyta u notariusza w sprawie powiększenia naszego apartamentu o całe 15 m2 po podłodze, na konto Wspólnoty przelaliśmy środki stanowiące prawie połowę kwoty potrzebnej na remont dachu, sam remont - wymianę dachówki, bez sprawdzenia i renowacji krokwi i słupów, bez środków na szkodniki "kornikopodobne" i wreszcie bez docieplenia dachu, bo nie, bo miało być najtaniej

- listopad 2013-styczeń 2014 -  remont dachu

- przygotowania do remontu i adaptacji nowego pokoju oraz generalnego remontu mieszkania, czyli bliższa znajomość z architektem

- maj/czerwiec 2015 - zatwierdzenie projektu w UM, uzyskanie zgody na remont

- czerwiec 2015 - druga wizyta u notariusza, po zmianie funkcji użytkowej kupionego przez nas pomieszczenia (z gospodarczej na mieszkalną), czyli doprowadzenia do tzw. stanu surowego oficjalnie staliśmy się właścicielami tego nowego pokoju

- koniec czerwca 2015 - przeprowadzka do Rodziców SzM, jestem w czwartym miesiącu ciąży z Najmłodszym, starszaki rozpoczynają wakacje a w naszym mieszkaniu dzieją rozpoczyna się demolka, oczywiście przemyślana i konstruktywna

- wrzesień 2015 - wracamy na swoje, nie do końca rozpakowani, nie do końca umeblowani... rozpoczyna się wyścig z czasem, termin porodu - początek grudnia 2015

- grudzień 2015  - na świecie pojawia się Najmłodszy, prace spowalniają, bo dzieci, szkoła, przedszkole, praca, no i zimno i ponuro na świecie

- koniec czerwca 2016 - przeprowadzka do Rodziców SzM, wakacje, kolejna demolka, w zasadzie nie ma do czego wracać

- wrzesień 2016 - początek roku szkolnego, nadal nie ma do czego wracać...,  nasze mieszkanie składa się z kuchni, balkonu i nowego pokoju, reszta to plac budowy, Szanowny Małżonek działa w pokoju dzieci a fachowcy w łazience i przedpokoju, dawna sypialnia i pokój gościnny - lepiej nie mówić...

- listopad 2016 - nadal nie mamy łazienki i przedpokoju, pan D. -nasz fachowiec (z oferii) po serii nieszczęśliwych "przytrafień" m.in. pobyt dziecka w szpitalu, grypa żołądkowa, odpływ pracowników, formalności przy zatrudnianiu pomocnika z Ukrainy, kilku zleceń zazębiających się czasowo, po prostu zaczął znikać, po wielu nieodebranych telefonach i naglących sms-ach poddał się i zrezygnował z dalszej pracy, bo się przeliczył, bo nie da rady itp. Czarna lista!

- listopad-grudzień 2016 - desperackie poszukiwanie kogoś, kto uruchomi nam łazienkę, wkrótce święta..., znajomy poleca nam sprawdzonego fachowca, po wstępnych zachwytach (odbiera telefony! przychodzi tak, jak się umawiał!) przestajemy się lubić, następuje pożegnanie

- grudzień 2016 - przyjmujemy z powrotem pana D. (pamiętamy - czarna lista!), bo sam zadzwonił, ma wolny termin i już u niego spokojniej, zupełnie jak w brazylijskim serialu!

- styczeń 2017 - pan D. z dwoma pomocnikami pojawia się prawie codziennie i mimo że zostało jeszcze sporo do wykończenia, na dniach planujemy wprowadzkę.