piątek, 6 grudnia 2013

Tylko nie wybierajcie Państwo najtańszej firmy

Tytuł dzisiejszego wpisu, to słowa architekta, który będzie przygotowywał projekt adaptacji poddasza, człowiek doświadczony, wie, co mówi. A ludzie i tak zrobią po swojemu. Podejrzewam, że temat remontu dachu będzie przewijał się wielokrotnie, do znudzenia, tym razem ku przestrodze. W skrócie sprawy mają się następująco - nadchodzi huragan Ksawery, pada mokry śnieg i temperatura spada, a dach totalnie rozgrzebany, niby na jednej połowie jeszcze stara dachówka, na drugiej nowa membrana i łaty z kontrłatami, ale to nie tak miało się toczyć.
Firmę, która przeprowadza u nas remont kojarzę od sierpnia, wówczas zgłosił się przedstawiciel (pan C.) i  zaproponował bardzo korzystną ofertę, podejrzanie korzystną. Później sprawy się porozwlekały, ale udało się zawęzić liczbę potencjalnych wykonawców do dwóch, w końcu wybraliśmy firmę pana C. No i mamy:
- 18 października - mail do pana C., że mamy zgodę z UM na rozpoczęcie robót 4 listopada, ale ekipa kończy prace na innych budowach, nie ma wolnego rusztowania, więc będzie poślizg
- 12 listopada - planowany początek remontu - przyjeżdża pan C. z kierownikiem budowy, podpisujemy (w towarzystwie pani z administracji) umowę i... przez następne 2 dni nic się nie dzieje, bo ekipa, bo rusztowanie
- 15 listopada (piątek) - ok. 13. przyjeżdża kilku pracowników i rozstawia rusztowanie, o 16. kończą, bo robi się ciemno, w soboty panowie nie pracują
- 18 listopada - przyjeżdza kontener, toi toi oraz reszta sprzętu i zaczyna się rozbiórka starego pokrycia dachu, 5 dni nieprzerwanej pracy, tylko zaczynamy z sąsiadami nerwowo patrzeć w niebo, bo połowa dachu przykryta membraną, a dachówki nikt jeszcze nie dowozi
- 5 grudnia - dostawa dachówki, po drodze było kilka nieprzyjemnych rozmów, zamieszanie z wyborem blachy, zamieszanie z oknami "wole oko", inwentaryzacja w hurtowni budowlanej (nie można było wydobyć dachówki), 2 dni przestoju (ekipa na innej budowie) itd.
A jutro piątek, pewnie będzie padać, więc nie zobaczymy panów do poniedziałku. A jak w poniedziałek będzie padać?

Tylko nie wybierajcie Państwo najtańszej firmy!

piątek, 22 listopada 2013

Jesiennie


Druga połowa listopada. Chyba już czas najwyższy pogodzić się z końcem złotej polskiej jesieni, czas opatulić lawendę, schować trampolinę do piwnicy, zbudować karmnik dla sikorek. To drugie podejście, bo już pod koniec września mogliśmy poczuć przedsmak prawdziwej jesieni, akurat przypadały urodziny Młodego, akurat przebudowa kotłowni i montaż pieca opóźniały się. To był paskudny lodowaty tydzień – tydzień zimnych stóp, nosów i dłoni, tydzień podwójnych kołder, tydzień kreacji “na cebulkę”. I wtedy zapadła decyzja – sami sobie rozpoczniemy sezon grzewczy! Mam książkę "333 popkultowe rzeczy PRL" i nie rozumiem jak mogło w niej zabraknąć hasła "farelka". Dmuchawa Farel to częśc mojego dzieciństwa, mieliśmy niebieską (w komplecie z suszarką, która działa do dziś!) i niezawodnie grzała w naszej lodowatej łazience. Któregoś roku zepsuła się, więc rodzice kupili nową, na wszelki wypadek albo z przyzwyczajenia (po remoncie łazienki nie była już potrzebna). Właściwie to zapomniałam o tym urządzeniu na wiele lat, dopóki nie wyprowadzilismy się "na swoje" i temperatura 15 stopni w łazience nie zaczęła być problemem. Wtedy pomocni okazali się rodzice Szanownego Małżonka, pożyczyli nam swój sprzęt i znowu poczułam, że ja i Szanowny Małżonek jesteśmy dziećmi tej samej epoki – u niego w domu też mieli “farelkę”! Tylko żółtą. Teraz służy u nas I póki nie zacznie się jej dymić spod maski, zostanie tu. Proszę tylko spojrzeć, proszę nie nazywać rupieciem, jej obecność rozczula mnie podobnie jak widok poloneza caro na obwodnicy :)






Na szczęście okazało się, że jesień tylko żartowała i czekało nas jeszcze kilka cudnych słonecznych tygodni, wygrzaliśmy się jak dzikie koty. Nawet nie było jak (i po co) testować nowego pieca. Pamiętam jednak moje ciągłe poddenerwowanie, bo pogoda jak z katalogu, a termin rozpoczęcia remontu dachu ciągle był niepewny. Hmm, to teraz powinnam napisać, że jestem już spokojniejsza, bo się zaczęło. Różnie bywa. To tak w dyplomatycznym skrócie ;)

poniedziałek, 7 października 2013

Zemsta zawora

Od kilku dni grzejemy się ciepłem z nowego pięknego i inteligentego pieca gazowego. Jest ciepło, a czy będzie tanio - okaże się niebawem. Niestety inauguracja sezonu grzewczego zaczęłą się pechowo - od widowiskowego przecieku w sypialni, Młody (2 l.) do dziś zachwyca się plamą na suficie. Jak hydraulicy wpuszczali wodę do kaloryferów, to sąsiad uprzedzał, że kiedyś zalało mieszkanie na poddaszu, bo pękł zawór na strychu, ale zeszłej zimy ani teraz przez cała dobę nic się nie działo. Jeszcze o 23. biedny Małżonek Szanowny mierzył dach dla pani konserwator (!) i nie zauważył, żeby z zaworu ciekło. Dopiero jak następnego dnia w kaloryferach zaczęła krążyć ciepła woda, zakapało nas, na wylot przez sufit (zawór jednak pękł, z zimna rzekomo) a dookoła pojawiło się takie coś




Dziś, po pięciu dniach nasza plama dostała bąbli i zaczęła śmierdzieć mokrym tynkiem, zdjęcie wkrótce. Tak, zgłaszanie szkody do ubezpieczalni w trakcie. Tak, nowy zawór już zamontowany i opatulony wełną mineralną.

Kluczowe sprawy

Jakiś czas temu udało się zapanować nad pełzającym po przedpokoju chaosem. Mamy 2 sympatyczne meble z IKEA (PAX i Skar), zapanowała biała schludność, bardzo dobrze, ale ciągle czegoś mi brak -  paru kolorowych akcentów na wejście. Mam brzozowy wianek zawieszony nad drzwiami do "gościowego", mam zieloną lampę, do której już chyba przywykłam i mam zielony wieszaczek na klucze.





Jednak na wieszaczku zaczyna brakować miejsca, więc zaczęłam rozglądać się za kolejnym. Chyba zdecyduję się na biały, tylko muszę zapolować na okazję, jak poprzednim razem. Oto rogaty wieszak Andy, firma Pulpo



http://fabrykaform.pl/Pulpo_wieszak_andy-p12374.html



 Poniżej cudna ptasia budka, mimo niewątpliwej urody, nie może u nas zawisnąć, bo kluczy mamy tyle, że potrzebowalibyśmy z 10 budek, a w ptasiarni nie chcę mieszkać. Pewnie nasz kot ma inne zdanie.



http://ihatedesign.shoper.pl/pl/p/wieszak-na-klucze-Budka-Qualy-duzy/564



A to kolejny wieszaczek, cieszy mój wzrok i duszę (polonistki), ale niestety nie zmieści się u nas, chyba że zawieszę go bokiem :)



http://www.cutdesign.pl/oferta/index.php?id=91



Poniżej dwa wieszaczki dla tych, którzy lubią przedmioty "takie inne" (ja), mają dużo wolnego czasu i nie mają dzieci (nie ja).

http://studentpotrafi.pl/10640


http://zszywka.pl/p/wieszak-na-klucze-333768.html





sobota, 21 września 2013

Jesień - idealna pora na remont

 Kończy się wrzesień, nie ma już jaskółek, nie ma os ani komarów, liście lecą z drzew, na balkonie przekwita lawenda, a w naszym domu dopiero zaczną się dziać rzeczy konstruktywne. Na razie jedna ekipa naprawia (od 2 tygodni) przeciekający taras sąsiadki, stoi rusztowanie, panowie pojawiają się na nim ok. 2 razy w tygodniu. Skubani.
Druga ekipa przygotowuje kotłownię, piec wisi, kominy już po potrzebnych przeróbkach, ale do ciepłych kaloryferów jeszcze daleko. Niedobrze, bo zaczynam regularnie co wieczór marznąć. Bardzo możliwe, że początek sezonu grzewczego zbiegnie się z początkiem remontu dachu, brrr!
Remont dachu został już zatwierdzony, deszcze zalewają kolejne 2 mieszkania, na funduszu remontowym pojawiły się dodatkowe środki, więc na co tu czekać. Jakiś miesiąc temu podpisaliśmy uroczyście u notariusza umowę przedwstępną wykupu strychu, wpłaciliśmy ustaloną kwotę na konto wspólnoty i można było na poważnie zacząć coś planować. Teraz trzeba jeszcze zaciągnąć kredyt w banku, zanieść stosowne papiery do urzędu miasta  i wybrać firmę dekarską. Dodatkowo my jako my - mieszkańcy ostatniego piętra - musimy "narysować" okna połaciowe na zdjęciach dachu i pokazać w biurze konserwatora do zatwierdzenia. Będziemy też potrzebować pomocy architekta, żeby ogarnąć sprawę adaptacji poddasza.
Chyba zaczynamy zmierzać w dobrym kierunku, oby.

wtorek, 2 lipca 2013

AAAAAAAaaby wyremontować dach

Wracając do poprzedniego wpisu - udało się napisać uchwałę. Na szczęście pani z działu wspólnot miała jednak zachomikowany w komputerze szablon, więc tylko część tekstu trzeba było "wklepać", wbrew moim obawom - nie naczekałam się. W międzyczasie zaczęłyśmy znów rozmowę na temat remontu dachu, bo rzekomo wygląda to tak, jakby nasza wspólnota w dalszym ciągu była niezdecydowana. Wyjaśniłam, że przedstawiona nam oferta na 80 tys. zł nas nie interesuje. Podobno administracja zwróciła się do 6 firm, ale tylko dwie wyraziły chęć wykonania remontu i zostawiły do wglądu pisemne oferty z wyceną. Poprosiłam o pokazanie mi tych ofert, bo do tej pory widziałam tylko jedną. Po przeszukaniu 2 segregatorów i kartonu pani oznajmiła, że nigdzie ich nie ma. Zadzwonię jutro, może się znajdą. I tak to się toczy.
Udało się zebrać decydujące podpisy w sprawie wykupu strychu. Czas zacząć szukać architekta (projekt adaptacji poddasza) i firmy dekarskiej, same się nie znajdą a z naszą administracją tym bardziej.

czwartek, 27 czerwca 2013

Kot w nowym mieszkaniu

Kot Maciej ma już 10 lat, więc te kilka miesięcy w czterech śianach, to na razie mały epizod w jego życiu, ale póki co radzimy sobie chyba nieźle. Tydzień przed przeprowadzką zaczęliśmy podawać mu pastę Kalm Aid





 - dla uspokojenia, myślę, że pomogła.
 Poniżej kilka zdjęć ukazujących, że kotu dobrze jest.


Na fotelu od cioci D.


Bar sałatkowy


Warta przy drzwiach balkonowych



Jeśli chodzi o zdjęcie powyżej, to przyda sie uaktualnienie - raz na kilka dni wypuszczamy kota na balkon, nie mamy żadnych zabezpieczeń, ufamy w jego zdrowy rozsądek i nasz refleks - że zdążymy złapać/przegonić. Założyliśmy moskitiery w kilku oknach i rudy lubi spędzać wieczory przy otwartym oknie od strony ulicy. Ostatnio musieliśmy wyjechać na kilka dni i zawieźliśmy go "na stare śmieci", wybiegał się, poopalał i później odsypiał te wczasy przez cały dzień.


Mrrrrrrrrrrrrrrrrrr





Biurwidołek

Postanowiliśmy się zmobilizować i dokończyć akcję z powiększeniem mieszkania o dodatkowe pomieszczenie. W połowie maja było zebranie w sprawie budowy kotłowni i przy okazji szanowny małżonek poruszył temat wykupu części poddasza, ustalono cenę i kolejnym krokiem miała być uchwała. Dwa dni później zanosiłam jakieś dokumenty do administracji i poprosiłam panią z "działu wspólnot" o uchwałę. W zeszłym roku otrzymaliśmy od niej gotowy dokument, ale z powodu braku międzysąsiedzkiego porozumienia w sprawie ceny, sprawa ucichła.  Myślałam, że to kwestia otworzenia pliku i wciśnięcia komendy "drukuj", ale pani oznajmiła, że nie przechowuje nigdzie tekstów starych uchwał, trzeba napisać wszystko od nowa, jeśli mam poprzednią wersję, to super - będzie szybciej. Poza tym zostałam zaproszona po 1. czerwca, bo w budynku rozpoczął się remont i pani nie miała warunków do pracy.  Zgłosiłam się telefonicznie w pierwszy czwartek miesiąca w celu umówienia się na wspólne pisanie, pani zaprosiła mnie na wtorek (w piątek - zamknięte dla interesantów), bo od środy idzie na urlop. Oczywiście przez cały wtorek usiłowałam złapać panią przy biurku, ale jej współpracowniczki powtarzały, że jest w terenie i nie wiadomo, czy wróci tego dnia do pracy. Oczywiście nie wróciła, na urlopie będzie do 24. czerwca i nikt jej nie zastępuje w tym czasie.
Zadzwoniłam dziś, powiedziałam, że nie udało mi się pani zastać w dzień przed urlopem, żadnego przepraszam, ale umówiłyśmy się na jutro. Zaproponowałam, że zeskanuję tekst i przyślę na maila, żeby jutro nie siedzieć i nie wklepywać wszystkiego od nowa. "Nie będę miała czasu odebrać maila, prosze przyjść, napiszę to przy pani".

wtorek, 21 maja 2013

Kwiatki sąsiadki

Wspominałam już, że z sąsiadami nam się w miarę układa, nawet dzieci chętnie z nimi "dyskutują" :) Jednak żeby nie było za monotonnie, mamy jedną trudniejsza sąsiadkę. Mieszka, a właściwie panuje tu już chyba od 100 lat, mimo że zajmuje mieszkanie komunalne dosyć skutecznie "dba" o budynek, mieszkańców, podwórko i całe miasto, choć podobno najbardziej dba o siebie. Pierwszą wizytę złożyła nam kilka dni po naszej wprowadzce - zacieki na suficie przez nasz  taras (z jej balkonu też zalewa sąsiadów na parterze, ale niezbyt ją to interesuje). Później z 2 razy skarżyła się na nocne hałasy u nas (wtf?) i przyszła pewnej niedzieli zobaczyć, jakie nosimy kapcie (zostaliśmy przeproszeni za posądzenie, że specjalnie biegamy w butach). Spokój nie trwal długo, zaczęliśmy dostawać listy. Poniżej dwa z trzech, jakie otrzymaliśmy, jeśli znajdę trzeci, też się pochwalę :)








Wielmożna sąsiadka ceni sobie również kontakt telefoniczny - córka jeździła plastikową wywrotką po parkiecie (sobotnie przedpołudnie), więc szanowny małżonek otrzymał rozkaz powstrzymania młodej, bo pani... sufity zaraz odlecą. Czekamy na więcej! A swoją drogą, to nie mogę sobie wyobrazić, jak przez 5 lat sąsiadka znosiła obecność studentów, musiało być gorąco :)

poniedziałek, 20 maja 2013

Za nami 5 miesięcy, mieszkamy sobie w miarę spokojnie, ale i tak ciagle coś mnie irytuje, drażni niepokoi. Kilka punktów należałoby szerzej opisać, ale to przy kolejnych okazjach. Może zacznę od pozytywów:
- przetrwaliśmy przydługą zimę (nie zawalił się dach,  nie odpadł sufit, nie dostaliśmy zapalenia płuc z zimna)
- wszędzie dzieci; w sąsiednim domu mieszka rodzina z dziewczynką o rok młodszą od naszej córki, wstępnie się zapoznaliśmy, od września pannny bedą spotykać się w przedszkolu; właściwie to w co najmniej 3 najbliższych kamienicach mieszkają dzieci w wieku okołoprzedszkolnym;  po drugiej stronie ulicy jest duży plac zabaw i boisko - już zaczyna być tam tłoczno
- sąsiadka dała nam klucz od ogródka, odstąpiono nam niecałe 50 m2 w narożniku, ale piaskownicę, hamak i coś do siedzenia chyba upchniemy
-  sąsiedzi w porządku
- domofon naprawiony
- kot trzyma się dzielnie.



A na deser trochę marudzenia:
- płytki w przedpokoju i kuchni (dla przypomnienia - Holtzer beige) - brudzą się niesamowicie, zero litości dla pani domu; są słabe - w kilku miejscach mają już odpryski i zarysowania;
- pękające ściany
- upał na dworze = upał w mieszkaniu
- brak sprzątaczki - syf na klatce schodowej, kilka razy nie wytrzymałam i zmiotłam/umyłam schody, ale są jeszcze np.okna, wspólnota nie chce zatrudniać sprzątaczki, bo poprzednia była niedokładna
- remonty, które nas czekają w bliżej nieokreślonej przyszłości - budowa kotłowni, remont dachu i adaptacja pozostałej części strychu (projekty, pozwolenia)
- parkowanie, nadal zastawiamy się wzajemnie z 2 sąsiadami albo zastawiamy chodnik prowadzący do drzwi wejściowych, z miejscem parkingowym nie będzie łatwo, oj! nie.
- pani Wielmożna - sąsiadka, która podobno dbała o zatrucie życia wszystkim lokatorom po kolei, a jak się w miarę uodpornili, to czyha na świeżą krew.

środa, 15 maja 2013

Kuchnia - kolejny level

Kuchnia spisuje sie dobrze, znajoma nazwała ją kuchnia z gumy - myślałam, że to aluzja do laminatów na meblach a chodziło o to, że tyle się w niej zmieściło ;) Oczywiście to jeszcze nie koniec zmagań.

Kuchnia nocą




Kuchnia za dnia




poniedziałek, 4 lutego 2013

Incydent - obcy na wycieraczce

Ostatnio spotkał mnie niemiły incydent, ale na szczęście mam dobrych sąsiadów a nr 112 akurat nie był zajęty. Zdarzyło się, że szanowny malżonek musiał wyjechać w delegację, pierwsza doba upłynęła spokojnie, mimo że bez psa i w nowym miejscu. Wieczorem słyszałam jakieś hałasy na schodach i poczułam smród papierosów, nie wzbudziło to moich podejrzeń i spokojnie położyłam młodzież do łóżeczek, posiedziałam na kanapie z laptopem i kotem na kolanach. Było po 1. w nocy, znów hałas, ale tuż za drzwiami i znów dym. Wyjrzałam przez wizjer i zobaczyłam mężczyznę odpalającego papierosa i opartego o moje drzwi. Pozapalałam światła, włączyłam radio i... zadzwoniłam do sąsiadki spod jedynki, powiedziałam, co i jak, poprosiłam o zapalenie światła na klatce schodowej (sama nie miałam jak) i zobaczyłam zakapturzoną postać siedzącą na szczycie schodów. Potem była gorąca linia z sąsiadami (mąż sąsiadki też się obudził) i telefon na policję. Pan dyżurny powiedział, że akurat ma wolny patrol, więc go pośle. Stałam w oknie i czekałam, radiowóz przyjechał po 5 minutach. Policjanci powitali typa - dobry wieczór, wynoś sie stąd -  potem dosyć długo spisywali i wyprowadzili, było po wszystkim. Podobno był to typ zamiejscowy (drugi koniec Polski), na szczęście trzeźwy.
A ja siedziałam przy oknie i czekałam aż wróci mi senność. Na szczęście obok siedział kot - przyłożenie głowy do takiego mruczącego futrzaka działa lepiej niż melisa! Mam nadzieję, że nie dostał migreny ;)
Trochę niepokojące, że mimo działającego domofonu i zamykanych drzwi udało sie komuś przemknąć. Obejrzałam za dnia nasze schody i  znalazłam pustą paczkę po papierosach, pety, zapałki oraz kilkanaście nadpalonych śladów na najwyższym stopniu. Dobrze że jeszcze nam się ten przybytek nie spalił.
Ot, uroki mieszkania w centrum miasta... Szanowny małżonek uważa, że na wsi byłoby inaczej, tam nie ma żuli. Nie wiem, chyba są wszędzie, ale gdybym usłyszała podejrzane odgłosy, będąc sama z dziećmi w domku jednorodzinnym, w nocy - chyba bym dostała zawału!

Zapisane w notesie:
- drzwi anywłamaniowe
- czujka dymu
- włącznik światła na klatce w mieszkaniu
- urochomić nasz domofon.

wtorek, 22 stycznia 2013

Kuchnia - wersja robocza

Kuchnia została uruchomiona, można gotować, piec, zmywać i sprzątać miliony okruszków z mojej wymarzonej drewnopodobnej podłogi. Cały czas jest jeszcze wiele do zrobienia:
- okap
- lampa
- listwa wykonczeniowa między blatem a ścianą
- fototapeta i trochę szkła na ścianach
- uchwyty do drzwiczek i szuflad, drzwiczki (wszystko jest białe, ten niebieski kolor frontów, to folia ochronna)
- stolik (ten ze zdjęcia stoi u bobasów) - to nie takie proste, bo wybrałam model przykręcany do ściany, a ta, jak wiadomo, jest słabiutka i istnieje ryzyko, że jak młodzież zacznie się zbyt mocno podpierać przy śniadaniu, to wydarzy się katastrofa budowlana. Poniżej kilka zdjęć, proszę wybaczyć lekki nieład, ale... wiemy, jak jest :) Niedługo będzie pięknie.










Wiem, że popełniliśmy gafę, której nie podarowaliby nam specjaliści z forów wnętrzarskich - wszystkie szafki stoją na nóżkach, a między nimi zmywarka do samej podłogi, ale inaczej sie nie dało.
Muszę zaznaczyć, że ten kąt widoczny na ostatnim zdjęciu to dzieło szanownego małżonka, co niestety skończyło się ostrym przeziębieniem. Bo większość wyposażenia została wniesiona i złożona przez niego, było cięcie blatu, wycinanie w otworów na płytę i zlew, montowanie tychże, składanie szafek, docinanie itp., niestety przy próbie przykręcenia szafek do ściany instalacja została lekko draśnięta wiertłem, więc wyskoczyły korki, a nas czekała paskudna naprawa. Elektryk powiedział, że do takiej drobnostki niespecjalnie ma ochotę przyjeżdżać i udzielił kilku rad drogą telefoniczną. Trzeba było kupić specjalne kostki do kabli, a do założenia ich trzeba było wybić dziury w ścianie i zeskrobać trochę izolacji - cała naprawa odbyła się w wigilię wigilii o 2. w nocy. I ja tam byłam, i latarką świeciłam.
No i szafki wiszące... To było wyzwanie, bo taka ikeowska szafka 60x92 cm waży ok. 25 kg! A tu ściana jak w domku kempingowym. Szanowny małżonek wybił 3 dziury (10x10 cm), włożył w nie klocki drewna grube na 8 cm i przykręcił do zewnętrznych desek, potem pianka montażowa, gips i malowanie i wieszanie. Następnie przyszłam ja, rozpakowałam "kuchenne" kartony i trochę jakby skończyło się miejsce. I znów będzie nad czym rozmyślać :)

czwartek, 17 stycznia 2013

Czajnik Russel Hoobs Jungle Green - opinia


Czajnik już na oficjalnej służbie, więc czas na ocenę, bo śliczności nie można mu odmówić, ale ważne też, czy przypadkiem nie udaje czajnika. Poniżej real photo karoserii, bo na zdjęciach wygląda na błyszczący i intensywnie zielony, tymczasem  kolor jest bardziej zgaszony i matowy, mnie to akurat bardziej odpowiada.




Nie znalazłam nigdzie zdjęć wnętrza, a to wg mnie wygląda średnio - rurka i ten plastikowy zawias od klapy z milionem zakamarków. Staram się regularnie odkamieniać czajniczek, ale jak ktoś zapomni, to może być nieciekawie.



Porządny stalowy czajnik powinien wygladać w środku tak:



Nie wybrałam jednak tego modelu, bo nieciekawie się prezentował z zewnątrz, jak sokowirówka.

I jeszcze kilka minusów:
- bezsensowny włącznik - taki dzyndzel przy podstawie, którym łatwo zahaczyć o coś na blacie i ułamać
- tandetna srebrnostalowa klapa.
Znalazłam też opinie, że jest zbyt głośny i zbyt drogi (180-230 zł), z pierwszym się nie zgadzam, z drugim - tak.
Czajnik ma fajny dziubek i nalewa wodę jak elegancki imbryczek, bez chlapania, tylko ów dziubek i cała obudowa mocno się nagrzewają, trzeba o tym przypominać rodzinie i gościom, bo nikt się nie spodziewa.
Podsumowując - super ozdoba kuchni, ale nie do końca przemyślany jako sprzęt AGD; dla fanatyków zielonego koloru i sympatyków ciekawego designu.



Link do strony ze zdjęciem czajnika Bosch:
http://linza.krutoimagaz.ru/?act=res&rss=%D0%A7%D0%B0%D0%B9%D0%BD%D0%B8%D0%BA+Bosch+TWK+1201N

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Zadamawiamy się. To już ponad 3 tygodnie, jeszcze sporo do zrobienia... Generalnie nie jest źle, młodzież zaaklimatyzowała się natychmiast,



a my... staramy się im dorównać w entuzjazmie i wyluzowniu. Wiadomo że nie może być za kolorowo, ponarzekam sobie trochę:

- parkowanie - w tej chwili nasz samochód jest 3. na podwórku, sąsiedzi mają już swoje miejsca, a my zawsze któregoś zastawiamy, na szczęście nie ruszają zbyt często, ale już kilka razy szanowny malżonek zrywał się o 6.30 i parę mint po 7., żeby "wypuścić" sąsiadów do pracy, chcieliśmy zrobić miejsce parkingowe na trawniku (ażurowe płyty), ale okazało się, że najperw trzeba zlecić projekt zagospodarowania całej działki (ok. 3 tys zł) i dostać zgodę pani konserwator zabytków!!! Skończyło się na tym, że od kilku dni parkujemy pod samym wejściem, nie blokujemy zmotoryzowanych sasiadów, ale czekamy na uwagi tych niezmotoryzowanych, że mają utrudnione wejście do budynku :)

- niedoróbki, awaryjki i niespodzianki - krzywe ściany i podłogi, cieknący wężyk od spłuczki, cieknący kibelek, cieknąca bateria na umywalce w łazience; okazało się, że nasze nadbudowane poddasze wcale nie jest murowane - ma konstrukcję domku kempingowego - deski, suprema, wełna mineralna (i nie widomo, co jeszcze, rury i kable w tym wszystkim wiszą) - prawdziwy szacun dla małżonka za zawieszenie szafek kuchennych (szczegóły w kolejnym wpisie); kontakty i włączniki w bezsensownych miejscach - najbardziej denerwuje nas włącznik w salonie (za drzwiami) i w łazience (za wysoko)

- zimno - mimo kaloryferów nastawionych na 4, temperatura nie przekracza 18 stopni, w łazience i kuchni - wolę nie mierzyć

- zapachy z dołu - papierosy i smażone mięso

- balkon - jednak znów przecieka i sąsiadka była u nas ostatnio powiadomić o plamach na suficie, więc znów dywan z folii i brak pomysłu, co dalej

- na naszym suficie (w salonie) są zacieki  i małe peknięcie

- ogrzewanie - szokująca podwyżka cen (określenie z pisma ze spółdzielni), brak porozumienia co do ogrzewania na przyszłe lata, my chcemy indywidualne, babcie i 1 sąsiad - kotłownię i piec na cały budynek, reszta niezdecydowana.

Szukam czegoś pozytywnego...
- nareszcie na swoim
- w miarę funkcjonalna kuchnia
- instalacja daje radę, jeszcze nie mieliśmy incydentu z wyskakującymi korkami
- jest ciszej, niż się spodziewałam (najgłośniej ok. 6-9 rano i w godzinach szczytu)
- nocny widok z sypialni - mrugające światła statków czekających na wejście do portu i chmury, chmury, chmury (oczywiście to zależy od pogody i pory dnia/nocy/roku - normalnie widać ulicę, drzewa, plac zabaw, dachy domów, 2 kościoły i morze, ale "reguluję" sobie obraz wedle potrzeb :)

Proszę trzymać kciuki, żebyśmy nie uciekli na wieś, na prawdziwe "na swoim".

środa, 2 stycznia 2013

Przeprowadzka - czyli nie idźcie tą drogą


Bez wdawania się w dygresje, można powiedzieć, że od 20 grudnia jesteśmy przeprowadzeni. Kot dołączył po świętach, na razie nie narzeka :)
 Nie przypuszczałam, że przeprowadzka tak nas wymęczy. Może gdyby to była kwestia spakowania dobytku, zamówienia transportu i przewiezienia wszystkiego na nowe miejsce, nie byłoby nawet o czym pisać, ale u nas zawsze jest... ciekawiej :)
Od dawna było wiadomo, że czeka nas mega roszada - do naszego starego mieszkania wprowadzą się rodzice szanownego małżonka, a my pójdziemy na swoje. Najpierw jednak trzeba było pomóc teściom opróżnić ich stare mieszkanie (200 km stąd), wszystko ruszyło mniej więcej od września, szanowny małżonek jeździł przez kilka weekendów, przywoził cześć rzeczy, m.in. łódkę żaglówkę. W najgorętszym momencie musieliśmy we czwórke zapanować nad rosnącym bałaganem w 3 mieszkaniach! Po 10 grudnia, gdy jedno mieszkanie już opustoszało, miało być teoretycznie prościej, a tymczasem zaczęło się totalne szaleństwo! Do przewiezienia wszystkich rzeczy wynajęliśmy tę samą firmę, początkowo ustaliliśmy, że jak przywiozą rzeczy rodziców, to załadują nasze i wywiozą tym samym autem - wszystko w 1 dzień. Na szczęście pana od przeprowadzek coś tknęło i zadzwonił dzień wcześniej, że stoi u nas pod domem, bo szybciej skończył i może wziąć część rzeczy, żeby nazajutrz było prościej. Byłam sama w domu, powiedziałam, ze nie jestem jeszcze przygotowana, ale po szybkim telefonie do szanownego małżonka, ustaliliśmy, że nie ma na co czekać. Zawróciliśmy panów z bagażówki i w godzinę trzeba było odłączyć pralkę, zmywarkę, lodówkę, rozładować kilka szafek. Panowie przyjechali, załadowali, pojechali, a ja zostałam bez AGD i z ubraniami popakowanymi w worki.
Cały następny dzień upłynął na pakowaniu i szykowaniu miejsca na "nową dostawę", przyjechała do nas kuzynka, żeby trochę pomóc, humory wszystkim dopisywały, luuuz :) Zaczął padać śnieg, zrobiło się ciemno, dzieci poszły spać, a my czekaliśmy. Panowie dojechali ok. 23! Szybko przystąpili do rozładunku i szybko okazało się, że skończyło się miejsce! Trzeba było upchnąć w 2 pokojach rzeczy z 65-metrowego mieszkania, więc panowie ustawili wszystko w stosach prawie pod sam sufit, zostało tylko przejście dla 1 osoby. W międzyczasie próbowaliśmy przekładać część rzeczy do piwnicy, do komórki, w końcu do sypialni na piętrze. W samochodzie zostało kilka mebli, które szanowny małżonek chciał przygarnąć do nowego mieszkania, dorzucono do tego jeszcze starą szafę (do oddania) i tym oto zgrabnym pojazdem




udano się pod nasz nowy adres. Była druga w nocy.
 A u nas został taki oto krajobraz



Następnym razem będę wiedziała... Tylko czy ja chcę to jeszcze kiedyś powtarzać? Mądry Polak po przeprowadzce.