środa, 30 maja 2012

Chłodnymi słowy na temat ogrzewania i remontowania

Zanim rozwinę wątek z poprzedniego wpisu - krótka dygresja (dla uzupełnienia kontekstu). Pod koniec kwietnia firma dostarczająca ciepło do naszej kamienicy wypowiedziała nam umowę. Właściwie to się ucieszyłam, bo dotychczasowy sposób ogrzewania był absurdalny, dzieliliśmy piec z innym budynkiem (na innej ulicy!), koszt ogrzewania obliczany był co miesiąc na całą kamienicę i dzielony na liczbę mieszkań, a właściwie, to nie dzielony, tylko liczony od metra kwadratowego lokalu. Bagatela - 12 złotych. Zawsze, niezależnie od tego, czy tam mieszkaliśmy (a przecież nie mieszkaliśmy), czy na dworze było ciepło, czy zimno, od września do maja. Płaciliśmy najwięcej, bo mamy największe mieszkanie. Pozostali mogli nastawiać sobie kaloryfery na maksimum a i tak płacili mniej. Kilkakrotnie poruszaliśmy sprawę zainstalowania osobnych liczników ciepła na każde mieszkanie, ale sąsiedzi nie byli zainteresowani.
Żeby nie było - wiedzieliśmy przed kupnem mieszkania, że w 2013 kończy się ta dziwna umowa i postanowiliśmy przeczekać tę jedna zimę. Ale cały czas  dziwię się, że wspólnota kiedyś zgodziła się na taki sposób ogrzewania. Teraz, a przynajmniej do pierwszych chłodów, musimy znaleźć innego dostawcę ciepła albo... wybudować w piwnicy kotlownię i założyć piec gazowy (=kolejne 40 tysięcy kredytu). Istnieje pewne ryzyko (mam nadzieję, że znikome), że zostaniemy bez ogrzewania.  I z dachem do remontu. Okazuje się, że od chęci wykonania remontu (dach, fundamenty, instalacja gazowa i ocieplenie) do realizacji trzeba przebyć dłuugą drogę. Uchwały dotyczące remontu zostały podjęte pod koniec marca, miesiąc później otrzymaliśmy od administracji pisemny scenariusz działań, w skrócie wygląda to następująco:

- 04.2012-01.2013 - zapytania, pozwolenia i projekty
- 01.2013 - wniosek do UM o dofinansowanie do remontu
- 02.2013 - poszukiwanie banku, ktory udzieli kredytu naszej wspolnocie
- 03.2013 - konkurs na wykonawce
- 11.2013 - zakończenie remontu.

 Nie będę przytaczać refleksji na temat biurokracji w naszym przyjaznym kraju, bo mogłoby się zrobić zbyt gorzko i niemiło. Poza tym zdążyliśmy już ochłonąć, jesteśmy po rozmowach z administracją i przeróżnymi specjalistami z UM i teraz zaczynam rozumieć - SZYBCIEJ SIĘ NIE DA. Dziewięć miesięcy na wszystkie potrzebne zezwolenia i projekty, to... norma, a możliwe, że coś się przedłuży. AAAAAAAAAA!

Jednak przyziemny temat ogrzewania nijak nie pasuje do tych wszystkich mądrych, niekiedy wizjonerskich słów, które padły podczas rozmów o remoncie "zewnętrza" kamienicy. Potrzebny będzie osobny wpis, koniecznie.

piątek, 25 maja 2012

Ku przestrodze - widmo rekompozycji

Dziś nie będzie zdjęć, dziś będzie post "na mądro i poważno", ku przestrodze. Jeszcze kilka dni temu, będąc w wiosennym nastroju, szukałam w internecie zdjęc/wizualizacji kuchni, zastanawiałam się nad modelem drzwi do łazienki (Porta Londyn, białe) i dzwoniłam do firmy "drzwiowej" w sprawie pomiaru, aż listonosz wrzucil do skrzynki kopertę - kolejne pismo od administracji. Tym razem czekaliśmy na nie, bo sąsiad już dostał, a my nie. Do pisma dołączona była odpowiedź pani konserwator zabytków dotycząca planów remontowych. Administracja w imieniu naszej wspólnoty wysłała  zapytanie 4. kwietnia a odpowiedź nadeszła... 17 maja. Bez komentarza. Ale przyznaję - jest co czytać...
A zaczyna się tak: "Stwierdzić należy, że przedmiotowa inwestycja leży w strefie A ochrony konserwatorskiej zespołu urbanistyczno-krajobrazowego miasta [...].". A dalej w owym piśmie stoi, że kamienicę  zaprojektował znany niemiecki architekt i widnieje ona w Gminnej Ewidencji Zabytków. Wobec powyższego zlecone bedą badania konserwatorskie (na koszt wspólnoty - ok 5 tys. zł), w celu ustalenia "programu prac konserwatorskich". Póki co zostaliśmy poinformowani z grubsza o obowiązku odtworzenia balustrad, ujednolicenia stolarki okiennej (przywrócić podziały) i REKOMPOZYCJI (???) poddasza. Ponadto albo przede wszystkim nie ma możliwości termomodernizacji budynku, czyli możemy tylko odmalować ściany na kolor "współgrajacy z otoczeniem i krajobrazem", ale nie możemy ich ocieplić z zewnątrz. Kamienica jako zabytek nie musi również posiadać świadectwa energetycznego. Same dobre słowa, a jak jeszcze dodać, że chwilowo nie mamy ŻADNEGO ogrzewania w budynku, to wieje grozą...
Właściwie to nie wiem, co jeszcze można napisać... Wiedzieliśmy, że kamienica jest pod nadzorem konserwatorskim (jak połowa miasta, łącznie z naszym obecnym lokum) i chyba (!!!) pytaliśmy kogoś (!!!) o to przed podpisywaniem aktu notarialnego, ale jakoś nic nas wówczas nie zaniepokoiło.

Totalna DEkompozycja.

Z trudem wytrzymałam do następnego dnia i z rana zaczęłam dzwonić do administracji i urzędu miejskiego, żeby się czegoś więcej dowiedzieć. Ale o tym w następnym odcinku, muszę dbać o serce.