poniedziałek, 27 marca 2017

Za półmetkiem i po co nam osobisty kierownik budowy

Nareszcie piszę od siebie, ze swojego łóżka i ze swoim kotem w nogach. Czas najwyższy, bo nasz Najmłodszy po pół roku (co stanowi połowę jego życia) mieszkania z psem, traktuje naszego kota jak psa, mówi na niego "hauhau" i generalnie zachowuje się jakby biedny 6-kilowy tygrys był 15-kilowym jamnikogończym z tzw. podejściem do dzieci. Choć, trzeba przyznać, że kot się stara, miał już tyle okazji, żeby pokazać pazurem, że sobie czegoś nie życzy a powstrzymał się.

Wprowadzka nastąpiła jakiś czas temu. W styczniu nasz nawrócony fachowiec podpisał umowę, że do 14 lutego remont się zakończy. Jak widać - przeliczył się, niestety my również.

Poniżej jeden z symboli - mój piękny turkusowy kot po niespodziewanym lądowaniu z górnej szafki pozuje na tle zlewu i ściany zachlapanych przez fachowców zaprawą... Któregoś dnia dostało się również mikrofalówce. Wrrr! I tak to teraz wygląda - bałagan, demolka i życie na pełnej prowizorce.




Już dawno nie pisałam, bo pojawiają się kolejne przestoje, mało się dzieje a jak się dzieje, to nie do końca dobrze. I gdy uroczyście rozpoczynamy wieczór (rodzice dzieci w wieku 1-10 l wiedzą, o czym mówię), zaparzamy melisę z pomarańczą/pigwą, odmykamy wieka laptopów, to nikt nie ma ochoty wracać do spraw remontu...
Brak mocy. Cały entuzjazm i zapał gdzieś uleciał, blogerki - wielbicielki kamienic - które podczytywałam, już dawno wprowadziły się do swoich mieszkań, u sąsiadów również zakończył się mega remont.
 A u nas? termin powrotu do normalności rozmył się zupełnie, nasz fachowiec wyznał, że się u nas dusi (!) i od ponad miesiąca próbuje zorganizować ekipę. Powoli zaczęliśmy myśleć o pożegnaniu, o próbie odzyskania zaliczki drogą sądową, Szanowny Małżonek pogodził się z myślą, że czeka go znów sporo wieczorów z miarką/poziomicą aż tu nagle (bo przecież serial brazylijski) pojawił się on - kierownik budowy. Remont trwa już tak długo, kierownika nie gościliśmy tu od ponad roku, że najzwyczajniej w świecie zapomniałam, z jakiego powodu potrzebny był nam ktoś taki. Wybijaliśmy nowy otwór okienny i zmienialiśmy sposób użytkowania jednego z pomieszczeń  - przy którymś z tych ruchów wymagany jest nadzór kb. Tymczasem nasz kierownik postanowił objąć nadzór nad całym przedsięwzięciem, włączając w to dobro naszych dzieci i spokojny sen Szanownego Małżonka. Podobno można bez problemu zmienić kb, ale my liczyliśmy, że jakoś ta współpraca się jeszcze ułoży, fakt - nie podobało nam się
 - dodatkowe 300 zł do zapłacenia za przygotowanie żółtej tablicy (koszt tablicy w Obi ok. 70 zł, czarny marker - 10 zł),
- nakaz położenia na ścianach grubych, ciężkich, ogniotrwałych płyt g-k (chociaż cały dom drewnem i słomą/wikliną stoi), "ma pan małe dzieci, będzie pan spał spokojnie",
- stwierdzenie "nie ma pan pozwolenia na remont metodą gospodarczą", gdy trzeba było pożegnać się z niezbyt rozgarniętą ekipą i Szanowny Małżonek chciał sam zabrać się do pracy. Naprawdę myśleliśmy, że to już koniec niespodzianek. To byłoby jednak za proste.

Dwa tygodnie temu kb pojawił się u nas (po co najmniej roku nieobecności!), żeby sobie pokrzyczeć, że remont jeszcze trwa, że nie wzywamy go i nie przysyłamy zdjęć z postępu prac a poza tym na środku dużego pokoju powinien być filar. Ale że co?
Okazało się, że nasz architekt zaznaczając ściankę działową do wyburzenia, dodał w projekcie zapis, żeby pozostawić belkę podtrzymującą płatew i narysował ją "na oko". Po rozebraniu ścianki okazało się, że była co prawda jedna belka, ale umiejscowiona 1,5 metra dalej w głąb - pod skosem. Widać ją na zdjęciu poniżej, na prawo od worków z wełną Ursa. Tymczasem kb NAKAZUJE wstawić słup bardziej w lewo, w miejscu, gdzie skos łączy się z sufitem. Kierownik nie chce rozmawiać z naszym architektem, który raczej przyznaje nam rację, słup ma być. Otrzymaliśmy pismo (wspaniałomyślnie nie wpisał swoich zastrzeżeń do dziennika budowy), w którym wzywa nas do wzmocnienia sufitu filarem albo przedstawienia dodatkowej opinii konstruktora. W przeciwnym razie wstrzymuje nam remont i zawiadamia nadzór budowlany, "i będzie pan dopiero miał smród". Mamy na to tydzień.  Opinia konstruktora będzie nas kosztować 900 zł, bo ten, który uczestniczył w przygotowywaniu projektu, odszedł na emeryturę. Czekamy zatem na przyjazd ciał opiniujących.





Podejrzewam, że kb byłby zachwycony takim rozwiązaniem, jak w mieszkaniu poniżej...




A poniżej nasza mała dziupla na antresoli, nasza baza, azyl, tylko.... ktoś musi jeszcze położyć tam podłogę. I będzie cudnie. I tego trzymać się trzeba!