czwartek, 11 maja 2017

A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać... na Kaszuby

Od ostatniego wpisu nic ciekawego się nie wydarzyło, architekt (w sprawie słupa) dotarł dopiero po 3 tygodniach umawiania, oczywiście, gdy już ustalona była godzina spotkania - zachorował, o czym dowiedzieliśmy się, gdy spóźnienie przekroczyło studencki kwadrans i Szanowny Małżonek zadzwonił zapytać, czy coś się stało. No ale w końcu wyzdrowiał, przybył, pomierzył, obfotografował i obiecał odezwać się, jak tylko będzie miał decyzję konstruktora. Przez jakieś dwa tygodnie próbowaliśmy się czegos dowiedzieć, ale nie odbierał telefonów i nie oddzwaniał. Gdy kilka dni temu Szanownemu Małżonkowi się poszczęściło i porozmawiali chwilę, okazało się, że jeszcze nikt się nie zajął naszą sprawą. Nie zdziwię się, jak konstruktor się teraz rozchoruje...

 Osobisty kierownik budowy na szczęście milczy, choć ostatnio spokój zakłócił mu telefon od straży miejskiej i spodziewałam się, że odpowiednio to skomentuje. Okazało się, że ktoś zadzwonił do sm ze skargą na porozrzucane na chodniku śmieci poremontowe i podał numer wypisany na żółtej tablicy informacyjnej - numer kb, więc kb musiał podać numer do inwestora.

Oczywiście zaszła pomyłka, bo akurat dbamy o to, żeby nie obnosić się na zewnątrz z remontem, w przeciwnym razie sąsiedzi, a szczególnie nasza ukochana sąsiadka nie darowaliby nam tak łatwo.  O akcji z kontenerem i workami na trawniku wszyscy zdążyli zapomnieć a trawa odrosła (dosialiśmy).

Tym razem zaszła pomyłka, z lekka absurdalna. Otóż w naszym budynku trwa jeszcze jeden remont - mieszkania komunalnego, które jest własnością gminy i, żeby było zabawniej, zarządzane jest nie przez naszą administrację, ale przez filię jakiejś firmy z drugiego końca Polski. Jest to tak skomplikowane, że nasze miasto o mało nie wystawiło sobie mandatu za zaśmiecanie chodnika... A było co oglądać! w pewnym momencie nie można było nawet przejść chodnikiem. Na szczęście kilka godzin po tym, jak Szanowny Małżonek wytłumaczył strażnikowi miejskiemu, kto w naszym mieście zajmuje się mieszkaniami komunalnymi (!), przyjechali fachowcy i posprzątali (wrzucili wszystko do busa). Mam nadzieję, że śmieci nie wylądowały u kogoś w piecu albo w lesie. Znów straż miejska miałaby co robić.

A co do naszej ekipy - tyle po nich zostało






Po konsultacjach z prawnikiem wysłaliśmy oficjalne pismo - zerwanie umowy i żądanie zwrotu zaliczek, bo 2/3 pracy czeka na dokończenie a pieniądze zostały już"przytulone". Nasz fachowiec już nie wróci, nawet już go sobie tu nie życzymy, niech teraz spełnia się u kogoś innego, u nas podobno zaczął się... dusić. A tak w ogóle to od stycznia do kwietnia zaliczył już stłuczkę, ze dwa ataki zimy, problemy rodzinne ("mam problemy z żoną, bo to moja jedyna praca"),  nadepnięcie na gwóźdź, utratę pracowników, poszukiwanie pracowników, awarię samochodu pracowników a ostatnio zapalenie płuc, które uniemożliwiało mu odbieranie telefonu. Każde z tych nieszczęśliwych wydarzeń wiązało się z nieobecnością w pracy - niezapowiedzianą, dopiero jak ok. 10. dzwoniliśmy/pisaliśmy, okazywało się, że "dziś nas nie będzie, zadzwonię" itd. I niekoniecznie następnego dnia ekipa się pojawiała, bo sprawy w urzędach, u lekarzy, pomoc nowym pracownikom z Ukrainy (podwożenie do szkoły, urzędu) itp.

A szczytem bezczelności było, jak po dwóch tygodniach zbywania, jak już w końcu ekipa miała stawić się z początkiem tygodnia, pan napisał, (w weekend), że dostał zapalenia płuc i nie będzie mógł do nas przyjechać, bo nie wydobrzeje a poza tym zapomniał, że święta idą (był wtedy tydzień do Wielkanocy) i... nie opłaca się. Dodał jednak, że w poniedziałek przyśle pracownika, żeby zabrał piłę z naszego mieszkania. Widocznie bez niej ciężko wyleczyć zapalenie płuc... Zgodnie z zapowiedzią w poniedziałek nasz ciężko chory fachowiec zażądał zwrotu piły ("za godzinę będę"), na co Szanowny Małżonek odpisał, że skoro nie zamierzają pracować u nas, to dopóki się nie rozliczymy - piła jest do odbioru u niego w biurze, po podpisaniu aneksu do umowy. Nie pojawił się, bo "tam wszyscy w garniturach", chciał spotkać się pod jakimś centrum handlowym, SzM nie zgodził się (żona za dużo filmów w życiu ogladała ;), więc koleine czułe sms-y - "uniemożliwia mi pan pracę", " nową piłę kupię sobie na pana koszt".

I tak sobie czekamy. Podobno ma przyjechać się rozliczyć. Czymś muszę się zająć w oczekiwaniu na decyzję architekta i konstruktora i na wejście nowej superekipy. Umyłam
okna, posadziłam kwiaty na balkonie, kupiłam wieszaki itp. akcesoria do łazienki. Bo w łazience musi być ładnie, skoro taka ładna nam się udała. Tylko niech ktoś uruchomi oświetlenie, bo Witalij - naczelny elektryk naszego fachowca, nie dał rady i jeszcze zostawił nas z nieuziemionym kontaktem - pralka "kopie" prądem. I w uszach zaczyna mi znów dzwonić mężowskie przedrzeźnianie - "weź fachowca, weź fachowca".



I tyle u nas słychać. Szukamy działki (póki co - letniskowej) na Kaszubach, Bieszczady za daleko...

poniedziałek, 27 marca 2017

Za półmetkiem i po co nam osobisty kierownik budowy

Nareszcie piszę od siebie, ze swojego łóżka i ze swoim kotem w nogach. Czas najwyższy, bo nasz Najmłodszy po pół roku (co stanowi połowę jego życia) mieszkania z psem, traktuje naszego kota jak psa, mówi na niego "hauhau" i generalnie zachowuje się jakby biedny 6-kilowy tygrys był 15-kilowym jamnikogończym z tzw. podejściem do dzieci. Choć, trzeba przyznać, że kot się stara, miał już tyle okazji, żeby pokazać pazurem, że sobie czegoś nie życzy a powstrzymał się.

Wprowadzka nastąpiła jakiś czas temu. W styczniu nasz nawrócony fachowiec podpisał umowę, że do 14 lutego remont się zakończy. Jak widać - przeliczył się, niestety my również.

Poniżej jeden z symboli - mój piękny turkusowy kot po niespodziewanym lądowaniu z górnej szafki pozuje na tle zlewu i ściany zachlapanych przez fachowców zaprawą... Któregoś dnia dostało się również mikrofalówce. Wrrr! I tak to teraz wygląda - bałagan, demolka i życie na pełnej prowizorce.




Już dawno nie pisałam, bo pojawiają się kolejne przestoje, mało się dzieje a jak się dzieje, to nie do końca dobrze. I gdy uroczyście rozpoczynamy wieczór (rodzice dzieci w wieku 1-10 l wiedzą, o czym mówię), zaparzamy melisę z pomarańczą/pigwą, odmykamy wieka laptopów, to nikt nie ma ochoty wracać do spraw remontu...
Brak mocy. Cały entuzjazm i zapał gdzieś uleciał, blogerki - wielbicielki kamienic - które podczytywałam, już dawno wprowadziły się do swoich mieszkań, u sąsiadów również zakończył się mega remont.
 A u nas? termin powrotu do normalności rozmył się zupełnie, nasz fachowiec wyznał, że się u nas dusi (!) i od ponad miesiąca próbuje zorganizować ekipę. Powoli zaczęliśmy myśleć o pożegnaniu, o próbie odzyskania zaliczki drogą sądową, Szanowny Małżonek pogodził się z myślą, że czeka go znów sporo wieczorów z miarką/poziomicą aż tu nagle (bo przecież serial brazylijski) pojawił się on - kierownik budowy. Remont trwa już tak długo, kierownika nie gościliśmy tu od ponad roku, że najzwyczajniej w świecie zapomniałam, z jakiego powodu potrzebny był nam ktoś taki. Wybijaliśmy nowy otwór okienny i zmienialiśmy sposób użytkowania jednego z pomieszczeń  - przy którymś z tych ruchów wymagany jest nadzór kb. Tymczasem nasz kierownik postanowił objąć nadzór nad całym przedsięwzięciem, włączając w to dobro naszych dzieci i spokojny sen Szanownego Małżonka. Podobno można bez problemu zmienić kb, ale my liczyliśmy, że jakoś ta współpraca się jeszcze ułoży, fakt - nie podobało nam się
 - dodatkowe 300 zł do zapłacenia za przygotowanie żółtej tablicy (koszt tablicy w Obi ok. 70 zł, czarny marker - 10 zł),
- nakaz położenia na ścianach grubych, ciężkich, ogniotrwałych płyt g-k (chociaż cały dom drewnem i słomą/wikliną stoi), "ma pan małe dzieci, będzie pan spał spokojnie",
- stwierdzenie "nie ma pan pozwolenia na remont metodą gospodarczą", gdy trzeba było pożegnać się z niezbyt rozgarniętą ekipą i Szanowny Małżonek chciał sam zabrać się do pracy. Naprawdę myśleliśmy, że to już koniec niespodzianek. To byłoby jednak za proste.

Dwa tygodnie temu kb pojawił się u nas (po co najmniej roku nieobecności!), żeby sobie pokrzyczeć, że remont jeszcze trwa, że nie wzywamy go i nie przysyłamy zdjęć z postępu prac a poza tym na środku dużego pokoju powinien być filar. Ale że co?
Okazało się, że nasz architekt zaznaczając ściankę działową do wyburzenia, dodał w projekcie zapis, żeby pozostawić belkę podtrzymującą płatew i narysował ją "na oko". Po rozebraniu ścianki okazało się, że była co prawda jedna belka, ale umiejscowiona 1,5 metra dalej w głąb - pod skosem. Widać ją na zdjęciu poniżej, na prawo od worków z wełną Ursa. Tymczasem kb NAKAZUJE wstawić słup bardziej w lewo, w miejscu, gdzie skos łączy się z sufitem. Kierownik nie chce rozmawiać z naszym architektem, który raczej przyznaje nam rację, słup ma być. Otrzymaliśmy pismo (wspaniałomyślnie nie wpisał swoich zastrzeżeń do dziennika budowy), w którym wzywa nas do wzmocnienia sufitu filarem albo przedstawienia dodatkowej opinii konstruktora. W przeciwnym razie wstrzymuje nam remont i zawiadamia nadzór budowlany, "i będzie pan dopiero miał smród". Mamy na to tydzień.  Opinia konstruktora będzie nas kosztować 900 zł, bo ten, który uczestniczył w przygotowywaniu projektu, odszedł na emeryturę. Czekamy zatem na przyjazd ciał opiniujących.





Podejrzewam, że kb byłby zachwycony takim rozwiązaniem, jak w mieszkaniu poniżej...




A poniżej nasza mała dziupla na antresoli, nasza baza, azyl, tylko.... ktoś musi jeszcze położyć tam podłogę. I będzie cudnie. I tego trzymać się trzeba!





wtorek, 24 stycznia 2017

Remont nasz ogromny - streszczenie

Powinnam teraz szukać grzejnika do łazienki, łóżka piętrowego, szafy, schodów strychowych, przekopywać się przez blogi wnętrzarskie...  W folderze 'robocze' czekają niedokończone wpisy -  pomyślałam jednak, że najpierw powinnam przypomnieć sobie, znajomym i nieznajomym, dlaczego obecnie znajdujemy się w  przewlekle niekomfortowej sytuacji mieszkaniowej. Tym wszystkim, którzy nam współczują, którzy łapią się za głowę i pytają - "kiedy koniec?", którzy nam kibicują a także tym, którzy marzą o własnym lokum w kamienicy, chciałabym zalecić przeczytanie tego wpisu.

Krótkie przypomnienie, wszelkie między wierszami, wszelkie żale i pretensje, wszelkie anegdoty i suche fakty zostały przeze mnie z grubsza opisane we wcześniejszych postach, można do nich wrócić dzięki blogowej wyszukiwarce (lewy górny róg na stronie głównej). Jeśli wystarczy mi czasu i sił, będę stopniowo dodawać tu linki albo przemebluję menu i posegreguję tematycznie wszystkie wpisy. Cierpliwości, a póki co, zaczynamy wieczór wspomnień:

- mieszkanie kupiliśmy spontanicznie w lutym 2011 roku, bylam wówczas w ciąży z Młodym (Młoda miała 2,5 roku), przy podpisywaniu umowy przedwstępnej zgodziliśmy się, aby mieszkający u nas studenci mogli zostać do konca roku akademickiego (czerwiec 2011)

- pierwszy remont zaczął się pod koniec lata (i pod koniec mojej ciąży), zależało nam na uratowaniu parkietu, zlikwidowaniu zacieków na ścianach i sufitach, urządzeniu kuchni i pomalowaniu ścian na biało; ponadto znaleźliśmy dekarza, który dokonał naprawy najmocniej przeciekającego fragmentu dachu

- wprowadziliśmy się na dobre w grudniu 2012 roku, kiedy Młody był już wstępnie podchowany a Młoda na dobre rozpoczęła edukację w przedszkolu

- zaczęło się planowanie remontu dachu i negocjacje ze Wspólnotą na temat ceny pomieszczenia na poddaszu (dotychczasowej suszarni/rupieciarni), który chcieliśmy kupić i przyłączyć do naszego mieszkania

- 2013 - wizyta u notariusza w sprawie powiększenia naszego apartamentu o całe 15 m2 po podłodze, na konto Wspólnoty przelaliśmy środki stanowiące prawie połowę kwoty potrzebnej na remont dachu, sam remont - wymianę dachówki, bez sprawdzenia i renowacji krokwi i słupów, bez środków na szkodniki "kornikopodobne" i wreszcie bez docieplenia dachu, bo nie, bo miało być najtaniej

- listopad 2013-styczeń 2014 -  remont dachu

- przygotowania do remontu i adaptacji nowego pokoju oraz generalnego remontu mieszkania, czyli bliższa znajomość z architektem

- maj/czerwiec 2015 - zatwierdzenie projektu w UM, uzyskanie zgody na remont

- czerwiec 2015 - druga wizyta u notariusza, po zmianie funkcji użytkowej kupionego przez nas pomieszczenia (z gospodarczej na mieszkalną), czyli doprowadzenia do tzw. stanu surowego oficjalnie staliśmy się właścicielami tego nowego pokoju

- koniec czerwca 2015 - przeprowadzka do Rodziców SzM, jestem w czwartym miesiącu ciąży z Najmłodszym, starszaki rozpoczynają wakacje a w naszym mieszkaniu dzieją rozpoczyna się demolka, oczywiście przemyślana i konstruktywna

- wrzesień 2015 - wracamy na swoje, nie do końca rozpakowani, nie do końca umeblowani... rozpoczyna się wyścig z czasem, termin porodu - początek grudnia 2015

- grudzień 2015  - na świecie pojawia się Najmłodszy, prace spowalniają, bo dzieci, szkoła, przedszkole, praca, no i zimno i ponuro na świecie

- koniec czerwca 2016 - przeprowadzka do Rodziców SzM, wakacje, kolejna demolka, w zasadzie nie ma do czego wracać

- wrzesień 2016 - początek roku szkolnego, nadal nie ma do czego wracać...,  nasze mieszkanie składa się z kuchni, balkonu i nowego pokoju, reszta to plac budowy, Szanowny Małżonek działa w pokoju dzieci a fachowcy w łazience i przedpokoju, dawna sypialnia i pokój gościnny - lepiej nie mówić...

- listopad 2016 - nadal nie mamy łazienki i przedpokoju, pan D. -nasz fachowiec (z oferii) po serii nieszczęśliwych "przytrafień" m.in. pobyt dziecka w szpitalu, grypa żołądkowa, odpływ pracowników, formalności przy zatrudnianiu pomocnika z Ukrainy, kilku zleceń zazębiających się czasowo, po prostu zaczął znikać, po wielu nieodebranych telefonach i naglących sms-ach poddał się i zrezygnował z dalszej pracy, bo się przeliczył, bo nie da rady itp. Czarna lista!

- listopad-grudzień 2016 - desperackie poszukiwanie kogoś, kto uruchomi nam łazienkę, wkrótce święta..., znajomy poleca nam sprawdzonego fachowca, po wstępnych zachwytach (odbiera telefony! przychodzi tak, jak się umawiał!) przestajemy się lubić, następuje pożegnanie

- grudzień 2016 - przyjmujemy z powrotem pana D. (pamiętamy - czarna lista!), bo sam zadzwonił, ma wolny termin i już u niego spokojniej, zupełnie jak w brazylijskim serialu!

- styczeń 2017 - pan D. z dwoma pomocnikami pojawia się prawie codziennie i mimo że zostało jeszcze sporo do wykończenia, na dniach planujemy wprowadzkę.