poniedziałek, 27 lipca 2015

Okna

Nareszcie dotarły do nas nowe okna, o trzy tygodnie później niż się umawialiśmy. Zastanawiające jest to, że w momencie wstępnej wyceny i pomiarów firmy zapewniają, że na drewniane okna czeka się 4 tygodnie, a jak klient jest o krok od wybrania konkretnej oferty, to okazuje się, że nawet może to być 3 tygodnie. Jeśli cena jest przystępna (najniższa z wszystkich zebranych wycen), okna znanej firmy (Drutex) i akurat nam się spieszy, to skłonni jesteśmy uwierzyć, że wszystko potoczy się szybko i sprawnie. Jednak, jak to w życiu bywa, gdy upłyną te trzy tygodnie i dzwoni się do biura z pytaniem, kiedy okna będą gotowe, to pada odpowiedź, że nie wiadomo, bo czas oczekiwania to cztery (jednak!) tygodnie i nie da się nic przyspieszyć, bo to drewno, musi przejść wszystkie procesy i etapy produkcji. Gdy dzwoni się za tydzień, pani z biura obiecuje, że postara się zadzwonić "na produkcję" i  czegoś dowiedzieć, odzdzwoni. Nie oddzwania, jak uda się już nam do niej dodzwonic, to okazuje się, że "na produkcji" nikt nie odbiera telefonów i emaili. Pani odzdzwoni. Po kilku dniach, gdy znów sami dobijamy się do pani z biura otrzymujemy lakoniczna odpowiedź, że okna będą jeszcze do końca tygodnia na produkcji. Po siedmiu tygodniach udało się. Dobrze że na montaż nie musieliśmy czekać kolejnego tygodnia. 
W międzyczasie okazało się, że pod dużym oknem w nowym pokoju była spróchniała belka z ciągle aktywnym szkodnikiem (Szanowny Małżonek słyszał charakterystyczny chrobot), więc należało ją wyjąć i w tartaku zamówić nową. Przez kilka dni mieliśmy lewitujące okno.




Belka z bliska wyglądała dość nieciekawie.




Jak zaczęło padać, Szanowny Małżonek musiał zabezpieczyć jakoś nowy parkiet.



Tu już nowe okno z nową belką. Inna sprawa, że ściana pod belką jest w tak złym stanie, że można by ją zrzucić na zewnątrz porządnym kopnięciem.




Trochę wyżej nad dużym oknem znajduje się okno, przez które potrzebowaliśmy pozwolenia na budowę, opinii i zgody konserwatora zabytków.



Trzecie okienko zamontowaliśmy w fikuśnym schowku, zwanym kukułką albo kukawką, do którego musieliśmy wyciąć wejście dla panów montażystów. Chcieliśmy początkowo zostawić ten kącik jako część pokoju dzieci, ale chyba jednak będą tam drzwiczki. 
Kot z powodu lewitującego okna i wyburzanej ściany w pokoju gościnnym musiał kilka dni pomieszkać w kuchni/łazience/przedpokoju, więc jak udało się jakoś wykończyć te niebezpieczne dla kota miejsca i drzwi do pokojów zostały otwarte - od razu skorzystał.




A tak w przeddzień wyburzania ściany wyglądał pokój gościnny. A sama ściana to już materiał na kolejny wpis...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz