W tym miejscu do niedawna stało nasze łóżko. Póki nie zrobiono remontu dachu, przez wybitą szybę "wolego oczka" wlatywały gołębie i czasami pogruchiwały nam do snu. Chcemy usunąć tę ścianę oraz przeciwległą, żeby dostać się do skosów, docieplić je i odzyskać trochę przestrzeni. Pod skutą warstwą tynku widać deski i słomę (czyli tutejszy standard).
Za folią jest pokój dzieci, na razie zastawiony szafą, ale planujemy postawić tam normalną uczciwa ścianę.
W międzyczasie, żeby nie popaść w monotonię (ileż można żyć remontem), zamówiliśmy 10 koszyków kaszubskich truskawek, do natychmiastowego przerobienia (bez szypułek). Truskawki przyjechały wieczorem i zanim ustaliliśmy, które dziecko robi dżemy u Babci J., a które mrożonki u nas, zanim doprowadziliśmy kuchnię do normalnego stanu (wszystko zapylone) i poskładaliśmy nasz kombajn miksujący, nastał późny wieczór. Po wstępnym przygotowaniu 3 koszyków okazało się, że zapomnieliśmy o śmietanie, a zwykle 2/3 naszych zapasów zimowych stanowią lody truskawkowe (z dodatkiem śmietany 30%). Dokończyłam mycie i segregowanie piątego koszyka (żeby nie było;) i popędziliśmy do Żabki, żeby do 23. uratować rodzinną tradycję. Była tylko śmietana 18%, Szanowny Małżonek nie bez oporów kupił 2 opakowania. Zostałyśmy z córką odstawione do dziadków i niedługo po tym film mi się urwał... A rano dowiedzałam się, że śmietanę 30% udało się jednak dostać w sklepie nocnym i do 4. nad ranem Szanowny Małżonek uporał się z prawie 20 kilo truskawek, zapełniając zamrażarkę po czubki szuflad.
Wielki szacunek!
Dobrze że nazajutrz była niedziela i tylko (?) wyjście na plażę z dziećmi ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz