czwartek, 20 lutego 2014

Nudnawy wpis bez tytułu

Jak może wyglądać poniedziałkowe spotkanie z dekarzami po dwóch dniach atrakcji z przeciekającym dachem. Dzień zaczął się deszczowo, minęła 9., panów nie było, zadzwonił sąsiad, że z naszego balkonu zalewa sąsiadkę. Telefon do pana C., który zdziwił się, że póki mieliśmy stary dach, to był spokój, a ledwo nam położyli nowy - nagle są problemy. Oczywiście, obiecał przysłać kogoś, bo ekipa na innej budowie - umówili się z klientem na łacenie dachu, więc 2 dni tam zabawią i potem wrócą do nas, żeby wszystko podokańczać. Ktoś przyjechał, godzinę postukał na dachu, pozaklejał dokładniej dziury w membranie i w drogę - na drugą budowę. Ok. 16., po drodze do domu jeszcze do nas zajechali, podumaliśmy nad tarasem i sufitem sąsiadki, ciężko było stwierdzić, którędy ją zalało, bo na całej podłodze położona była nowa papa. W końcu ustaliliśmy, że trzeba dołożyć więcej papy, żeby utworzył się spadek i nie powstawały kolejne kałuże.
A co do wspomnianych w poprzednim wpisie zastrzeżeń - moja wymiana uwag z dekarzem wyglądała mniej więcej tak:

- ja - w membranie są dziury, chyba od piłowania łat na dachu
- dekarz - od palnika (do zgrzewania papy - dop. mój)

- ja - po maszcie antenowym została dziura, lała się woda, można było to chociaż kawałkiem folii zapchać
- dekarz - no miałem to zrobić, ale...

- na poddaszu skropliła się masa wody z niewyprowadzonych rur od kanalizacji, wcześniej panom o tym mówiliśmy
- dekarz - no tak, ale kominki wentylacyjne zakłada się dopiero przy kładzeniu dachówki.

A co miał do powiedzenia pan C.? są takie a nie inne warunki atmosferyczne, w lecie ta woda by sobie swobodnie wyparowała, a w zimie wiadomo - mróz, potem odwilż.... Zabrzmiało prawie jak "sorry, taki mamy klimat". Kompletnie mnie to nie przekonuje, to są tzw. głodne kawałki, które często serwuje się kobietom przy okazji remontu czy budowy. 
Mokra wełna, membrana i krokwie? nic im nie będzie, wyschną i można kłaść płyty k-g. Zdaję sobie sprawę, że przy remoncie dachu mogą się wydarzać mniejsze lub większe katastrofy, jeśli akurat przechodziłoby tornado albo 2 dni padał śnieg - nie ma sprawy. Tu jednak ewidentnie komuś się nie chciało. A wystarczyło tylko postepować w miarę logicznie - jak zrobiły się dziury - załatać od razu, jak woda na membranie - wymyślić coś z rurami od kanalizacji albo chociaż uchylać okna. Ktoś mógł (nie mówię, że pan C., ale chociaż najstarszy stażem dekarz) pod koniec dnia przejść się, rzucić okiem, czy wszystko w porządku, czy przez noc/weekend nic się nie rozleci, nie spadnie, nie zgubi. A tu po prostu ok. 8. przyjeżdża ekipa robi, co ma do zrobienia, wybija 16 - znikają wszyscy, na tarasie, parapetach, daszkach zostają narzędzia, gwoździe, poziomice itp. Osoba nadzorująca (pan C.) pojawia się średnio raz w tygodniu, ale na antresoli był może ze 2 razy, szef firmy był tutaj tylko raz.
Jutro ma być odbiór. Spodziewam się jednak pewnych nieprzyjemności. Zobaczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz