piątek, 17 stycznia 2014

Okna i taras - ciąg dalszy opowieści

Wczorajszy dzień rozpoczął się od porannej narady z dekarzami, Szanowny Małżonek z miarką w ręce sugerował, że prawdopodobnie nie będzie problemu z otwieraniem okien. Postanowiliśmy, że poczekamy, co powie kierownik. Panowie się rozeszli. Przyjechał pan C. i oczekiwany kierownik, który stwierdził, że można śmiało ciąć słupy i belki. Zatem podjęliśmy z SzM odważną decyzję, że okna wstawiamy a przeszkody usuniemy kiedy indziej. Nie chcę myśleć, co by było, gdyby okna nie dały się jednak otwierać a konserwator/inspektor/architekt nie wyraził zgody na ingerowanie w konstrukcję dachu. Na szczęście okna działają bez zarzutu, mimo belek i słupów, tak po prostu - można zrobić cały obrót skrzydła, można wychylić się do połowy i podziwiać miejskie widoczki. Na razie wygląda to tak, jeszcze bez wełny i płyt k-g.






W sumie okazało się, że całe zamieszanie było niepotrzebne, ale cieszę się, że dekarze najpierw myślą, potem robią, a nie na odwrót. Przy okazji poznałam kolejne interesujące słowo - jętka :)
A tak w ogóle to wczoraj był chyba najgłośniejszy dzień od początku remontu - panowie skuwali wylewkę na naszym tarasie poręcznym młotem pneumatycznym,


a na dachu pobrzmiewała piła spalinowa - czułam jak podłoga w mieszkaniu wibruje. Kot niepocieszony zakazem wychodzenia na balkon... przesiedział pół dnia na szafce przy drzwiach balkonowych, przyglądając się. Młody również zgodnie ze swoim rozkładem jazdy - ok. 12. stwierdził, że idzie spać. Widocznie tylko ja jestem mało odporna na hałas.

 W sprawie tarasu zdaliśmy się na sugestię ekipy, żeby po skuciu podłogi i zerwaniu starej papy, wszystko przykryć podwójną warstwą nowej papy i tak zostawić do wiosny. Panowie radzą też, żeby położyć panele drewniane lub drewnopodobne zamiast płytek (popękają). Muszę zgłębić temat na przedwiośniu. Sprawa z tarasem wypłynęła nagle, podczas obróbek blacharskich,  bo okazało się, że bez porządnych opierzeń (też sympatyczne słowo) na brzegach, nadal będzie zalewać sąsiadkę. A do nowych opierzeń podobno dobrze mieć nową podłogę na tarasie.

A teraz, niczym Karol Strasburger, dodam od siebie akcent humorystyczny. Szanowny Małżonek zna moją niechęć do wąsatych rubasznych hydraulików, mechaników i budowlańców zazwyczaj mówiących do żon swoich klientów "szefowo" albo "kierowniczko" i wyręcza mnie w rozmowach z nimi. Oczywiście jeśli fachowcy mają "normalnego" szefa, to nie ma problemu, dobrze rozmawiało mi się np. z szefem firmy parkieciarskiej, a podczas tego remontu ustalamy wszystko z panem C., co mi akurat odpowiada, no może czasem jest trochę nerwowo, ale zazwyczaj pełna kulturka i w ogóle. Jednak zdarza się, że  Szanowny Małżonek każe mi coś ustalić, przekazać, przypilnować i muszę porozmawiać z fachowcem. Do tej pory miałam zachomikowane 2 anegdotki:

- pan od gładzi i malowania (jeszcze w starym mieszkaniu) przebierał się po pracy, a ja przez przypadek weszłam do pokoju i na moje "przepraszam" usłyszałam "niech się pani nie boi, diabła pani nie zobaczy"

- pan od pierwszego remontu w tym mieszkaniu stwierdził podczas rozmowy "wiem, jak to jest, sam mieszkam w takiej starej budzie". 

W sumie "nasi" dekarze wydają się w porządku, można z nimi normalnie porozmawiać, nie przewracają oczami jak zapytam, co to jest kalenica, nie mówią do mnie jak do blondynki, najczęściej rozmawiam z dwoma "panami od okien", ten starszy lubi sobie (jednak) pożartować:

ja - tylko zależy nam, żeby to okno było jak najwyżej od podłogi, żeby nie było nic widać
on - to trzeba być ubranym, to nie będzie nic widać
ja - ale chodzi np. o bałagan
on - jaaasne (śmiech), no teraz rozumiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz